Jawor znów dzieli

11 lipca 2011 roku w cerkwi Opieki Bogarodzicy w Hańczowej całonocnym czuwaniem rozpoczęto obchody święta ku czci świętych apostołów Piotra i Pawła. Następnego dnia wyruszono na Świętą Górę Jawor, gdzie uroczystościom przewodniczył arcybiskup przemysko-nowosądecki Adam w asyście arcybiskupa lwowskiego i halickiego Augustyna, biskupa gorlickiego Paisjusza oraz duchownych z Polski i Ukrainy. Przybyło ponad pół tysiąca wiernych z całej Polski i zagranicy. Poświęcono wodę w źródełku, które ma moc uzdrawiającą, i krzyż, upamiętniający tegoroczne obchody.

– Dziś zostawiliśmy nasze obowiązki i przyszliśmy na Świętą Górę, gdzie pojawiła się Przeczysta Maryja, nasza opiekunka. Często pojawiała się Ona na całym świecie, nie zostawiła i Łemkowszczyzny – mówił na zakończenie arcybiskup Adam, który w 1965 roku był proboszczem istniejącej od 1958 roku parafii św. Michała Archanioła w Wysowej, a zarazem filialnej kaplicy Opieki Matki Bożej na Górze Jawor. – Święta Bogarodzica opiekuje się nami i prosi swego Syna, Pana Naszego Jezusa Chrystusa, o łaskę dla nas – głosił najstarszy z hierarchów Cerkwi w Polsce, który 14 sierpnia skończy 85 lat.
– Wy władyko jesteście dla mnie starcem duchowym, który całe życie trudził się na rzecz narodu Bożego i Cerkwi. Posiadacie charyzmę pasterza i kaznodziei – zwrócił się do władyki Adama arcybiskup Augustyn.
Gość ze Lwowa wręczył arcybiskupowi Adamowi dar metropolity kijowskiego Włodzimierza, panagiję.
Podczas dwudniowych uroczystości śpiewał chór diecezjalny Irmos pod dyrekcją Marianny Jarej, wspierany przez chórzystów lwowskiej cerkwi katedralnej św. Jerzego.
Tegoroczne święto, obchodzone od wielu lat na Świętej Górze Jawor, podszyte było niepokojem prawosławnych. 13 maja 2011 roku Sąd Okręgowy w Nowym Sączu wydał wyrok nakazujący zwrot działki, na której stoi kaplica Opieki Matki Bożej Kościołowi greckokatolickiemu w Polsce. Prawie czterdziestohektarowa działka była od lat terenem spornym pomiędzy stroną prawosławną a greckokatolicką. W 1947 roku dawna własność mieszkańców Wysowej, którzy wyjechali na Ukrainę, stała się własnością Skarbu Państwa. Po powołaniu w 1996 roku parafii w Wysowej strona greckokatolicka chciała założyć księgę wieczystą, ale sąd, z braku dokumentów, oddalił wniosek. Wtedy bardzo szybko postarano się o dokumentację. Doszło do podziału nieruchomości.
– Po wykonaniu pierwszych pomiarów, okazało się, że cerkiew nie wchodzi w obręb działki – mówi o. Władysław Kaniuk, proboszcz Hańczowej. Przed drugą wojną światową kilkunastu właścicieli gruntów, aby wybudować kaplicę, przekazało pod budowę niewielkie paski gruntów. Inicjatywa była prywatna. Ziemi nie oddano na własność parafii.
– Mieszkańcy Hańczowej powiadają, że dziekan Tytar na Górę Jawor nie chodził, wątpiąc w wiarygodność i poczytalność umysłową Firyi Demiańczyk, która widziała Matkę Bożą – mówi o. Władysław. Także o. Mikołaj Duda, miejscowy proboszcz, nie był zbyt zadowolony z szumu wokół zjawiska. Firyję wezwano do przemyskiej kurii i wypytano. W tym samym czasie, pięcioletni Franek Nowak, syn wojskowego, mówił, że zbierał kwiatki dla spotkanej na łące pani. Jej opis zgadzał się z tym, co mówiła Firyja. Nadeszła zgoda na budowę kaplicy z ministerstwa. Ponieważ objawienie miało miejsce na samej granicy polsko-słowackiej, budowę przesunięto o trzysta metrów. Ludzie przekazali po parę arów ziemi, paski dziesięcio- do piętnastometrowej szerokości. W trakcie podziału geodezyjnego działki, wydzielono czternaście części.
Po przesiedleniu miejscowej ludności na Ukrainę ich ziemie, w tym działkę, na której zbudowano kaplicę, przejęte zostały przez Skarb Państwa. Tak twierdzą wojewoda małopolski, Prokuratoria Generalna, Skarb Państwa i zarządzające od 1947 roku tym terenem Lasy Państwowe. Innego zdania są urzędnicy Starostwa Powiatowego w Gorlicach. I to im dał wiarę sąd, gdy parafia greckokatolicka w Wysowej w 1996 roku złożyła wniosek o przyznanie jej „przez zasiedzenie” działek i w konsekwencji kaplicy na Górze Jawor.

W środy w kaplicy Opieki Matki Bożej odprawiany jest akatyst. W dzień Soboru Dwunastu Apostołów, 13 lipca, spotykam Helenę Michalczyk przy cerkwi św. Michała w Wysowej. Wspólnie wchodzimy na Górę Jawor.
– To miejsce jest dla nas wszystkim, to Święta Ziemia Łemków – mówi. Co roku przyjeżdża na święto ze Strzelec Krajeńskich koło Gorzowa. Miłość do tego miejsca zaszczepiła jej i rodzeństwu matka. Helena, najmłodsza z Hociów, urodziła się w 1945 roku w Śnietnicy. – Kiedy byliśmy chorzy, mama w płachcie nosiła nas na Górę Jawor. Wierzyła w uzdrawiającą moc modlitwy oraz świętego źródełka.
Aleksandra Hoć, rocznik 1905, na Jawor z ogromną wiarą zaczęła przychodzić, kiedy tylko rozniosła się wieść o ukazaniu się Bogarodzicy. Zimą 1929 roku urodziła pierworodnego Dymitra. Mawiała dzieciom, że Mytro urodził się w tym samym roku, kiedy wybudowano kaplicę. O dwa lata starszy brat Włodzimierz przyszedł na świat z wadą wymowy. Aleksandra poszła z nim na Jawor i chłopiec przestał się jąkać. – Mama nauczyła nas, że w podzięce za zdrowie trzeba podarować ikonę – wyznaje.
Po 1947 roku rodzina Hociów została wysiedlona do majątku Machary, niedaleko Strzelec Krajeńskich. Po dwóch latach kupili własne gospodarstwo. Tęsknota Aleksandry za Jaworem była wielka. Za rodzinną chyżą tęskniły też dzieci.
– Żeby nadeszły takie czasy, abym mógł zrozumieć ich modlitwy – marzył Jan Hoć, nie mogąc pogodzić się z łacińskojęzycznymi mszami. Pragnienie spełniło się w 1952 roku, gdy wierni dawnej parafii greckokatolickiej w Śnietnicy przystąpili do parafii prawosławnej w Brzozie. Odtąd w niedziele cała rodzina wybierała się wozem do odległej o parę kilometrów cerkwi. W tym czasie Maria, ucząc się w technikum w Gorzowie Wielkopolskim, chodziła na msze w katedrze. „Trzeba wyganiać z kościoła tych, którzy żegnają się trzykrotnie” – ogłosił pewnego razu duchowny. – Zbieraj się, jedziemy do cerkwi, bo tam jest nasze miejsce – nakazał wtedy ojciec córce.
W 1953 roku Aleksandra pojechała do Częstochowy, bo wtedy tam tylko można było kupić wizerunek Bogarodzicy. Z Ikoną Matki Boskiej Częstochowskiej przyjechała na Jawor po razpierwszy od wysiedlenia. – Nie wiem, jak mama, prosta wiejska kobieta, nie zgubiła się – dziwi się pani Helena. – Pokonała siedemset kilometrów.
Aleksandra Hoć poznała w Wysowej oddaną Górze Jawor Anastazję Drechsler, która miała klucz do kaplicy. Obydwie, niosąc Ikonę Matki Boskiej Częstochowskiej, poszły na Górę. Odtąd przyjeżdżała co parę lat, zatrzymując się u Anastazji Drechsler.
Helena w dorosłym życiu po raz pierwszy przyjechała tu w 1964 roku, tuż po maturze. Anastazja Drechsler opowiedziała jej wtedy o bezczeszczeniu kaplicy, zamienionej na stajnię dla owiec, szalet dla strażników WOP. Zimą rozpalali tu ognisko. Palili też ikony. Podobno Anna Okarma, córka Firyi, znalazła w popiele ogniska Jaworską Ikonę Matki Bożej, namalowaną przed wojną przez miejscowego nauczyciela. Anastazja nic sobie nie robiła z napomnień pograniczników. Bywało, że mimo ostrej zimy brnęła w śniegu po pas. – Nigdy się nie przeziębiłam – mówiła Helenie. Z lat dzieciństwa zapamiętała, że od kapliczki w dół płynął potok. Pamiętała, jak jej rodzice nosili w zapaskach kamienie, by zasypać rowek. Przychodziła tu ze swoją mamą. Pamiętała Firyję.
Helena pamięta zdarzenie z przełomu lat 80. i 90., kiedy 12 lipca, wracając z uroczystości, w połowie drogi spotkała starszą Łemkinię w stroju ludowym. – Mówią, że młodzi ludzie obecnie nie modlą się, ale to nieprawda – mówiła kobieta. – Niech pani zobaczy, ile tu ludzi. Opowiedziała jej historię swojej matki, która wyszła za mąż w Żdyni. Ze względu na obowiązki, teściowa zabraniała jej chodzić na Górę Jawor. Pewnego razu młoda kobieta umówiła się z ludźmi ze wsi. Szli na noc. Kiedy przyszła na umówione miejsce, okazało się, że wszyscy już poszli. Zdjęła buty i zaczęła biec za nimi, nieszczęśliwie raniąc nogę o szkło. Owiązała ją płótnem i szła dalej poprosić Bogarodzicę, aby sprawiła, żeby po powrocie mogła pracować przy sianie, nie narażając się na gniew teściowej. Następnego dnia, schodząc z Góry, odwinęła płótno. Na stopie nie było śladu rany.
– Mama zawsze nam powtarzała, że prawosławie jest jak gruby konar drzewa – mówi Helena Michalczyk.
W ciągu swego osiemdziesięcio-czteroletniego życia Aleksandra Hoć podarowała do kaplicy parę ikon i krzyż, który dziś stoi na ołtarzu. Córki ufundowały min. drzwi do kaplicy, dywan. Starsza, Anna Dzwończyk, rocznik 1937, zdjęcie świeżo wybudowanej kaplicy z 1929 roku przechowuje w swoich archiwach. Podobnie jak obrazek z ikoną, którą we śnie kazała Glafirii Demiańczyk, zwanej przez Łemków Firyją, namalować Bogarodzica.
– Miłość do tego miejsca przechodzi w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie – mówi pani Michalczyk. Anna swoje małe dzieci wnosiła na Jawor na rękach. Jej córka Maria potem sama przyjechała na Jawor jako licealistka na początku lat 80. Wróciła zachwycona. Potem przywoziła tu swoje córki.
– Dla nas ta Góra to miejsce świętości i zdrowia – mówi Helena Michalczyk. Pięć lat temu wnuk Anny uległ poważnemu wypadkowi. Siostry jego zdrowie oddały pod opiekę Bogarodzicy. Zamówiły ikony. Mirosław Trochanowski napisał kanoniczną Jaworską Ikonę Bogarodzicy. Pierwszą oddano do cerkwi św. Michała w Brzozie, drugą do kaplicy na Górze Jawor.
Helena Michalczyk przyjeżdża na Jawor co roku. Podobnie jej siostra. Przed świętem ozdabiają kapliczkę z piaskowca, stojącą na miejscu, gdzie w 1926 roku płynął zasypany potok. Kiedyś specjalnie postarała się o wczasy lecznicze w jednym z wysowskich sanatoriów. Nie było dnia, aby nie weszła na Górę. Od paru lat noszą się z zamiarem odrestaurowania grobu spoczywającej na wysowskim cmentarzu Firyi Demiańczyk.

Anna Rydzanicz
fot. autorka
Przegląd Prawosławny nr 8(314), sierpień 2011
_______________________

Okolice Góry Jawor oczyszczono całkowicie z ludności łemkowskiej w wyniku Akcji Wisła. Zamieniona na stajnię i szalet kaplica niszczała do 1957 roku. Dla powracających nielicznych Łemków stan świętego miejsca był głęboką raną. W wyniku ich starań 15 listopada 1958 roku działające w imieniu Skarbu Państwa Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Gorlicach przekazało kaplicę na Górze Jawor „w zarząd i użytkowanie” Cerkwi prawosławnej.
Problem własności świątyń greckokatolickich, przejętych przez Skarb Państwa i użytkowanych od połowy lat 50. przez Cerkiew prawosławną, był dyskutowany od 1989 roku, gdy jeszcze PRL-owski Sejm uchwalił ustawę o stosunku państwa do Kościoła katolickiego. Na mocy tej ustawy – tak stanowiło porozumienie władz Kościoła z ówczesnym rządem – Kościół katolicki miał stać się właścicielem będących w jego użytkowaniu około stu prawosławnych świątyń, przejętych przez Skarb Państwa po Akcji Wisła, głównie na terenie Chełmszczyzny. By uniknąć „wojny o świątynie”, przy udziale przedstawicieli Kościołów katolickiego i prawosławnego wypracowano tak zwaną zasadę status quo. Polegała ona na zaakceptowaniu istniejącego stanu.
Gwarancją był odpowiedni zapis w ustawie, regulującej stosunek państwa do Kościoła katolickiego. Uniemożliwiał on Kościołowi próbę rewindykacji świątyń będących w przeszłości jego własnością, a użytkowanych obecnie przez inny Kościół. Analogiczny zapis znalazł się w ustawie o Kościele prawosławnym. Sprawy odzyskiwania odebranym przez państwo kościelnych nieruchomości wyjęto spod jurysdykcji sądów i przekazano utworzonym na mocy ustawy kościelno-rządowym komisjom majątkowym.
Wystąpienie parafii greckokatolickiej w Wysowej, będącej podmiotem prawnym Kościoła katolickiego, w sprawie Góry Jawor, rozpatrywanie i wydanie wyroku przez sąd w Nowym Sączu, jest złamaniem dotychczas obowiązującego porządku prawnego.
Podważa też deklarowaną, poczynając od papieża na katolickich biskupach w Polsce kończąc, wolę dialogu i porozumienia z Cerkwią prawosławną w świecie.
Niepokój prawosławnych jest tym większy, gdyż zasada status quo została złamana w miejscu, co do którego współużytkowania lokalne społeczności prawosławna i greckokatolicka porozumiały się.