O nazwę własną

Licząca stu dziewięćdziesięciu mieszkańców oraz siedemdziesiąt numerów Bielanka w gminie Gorlice niedawno stała się jedną z najbardziej medialnych wsi w Polsce. Dziennikarze są tu częstymi gośćmi, dopatrując się konfliktu nie tyle społecznego, ile narodowościowego.
   
   Wszystko za sprawą powstałego w ubiegłym roku Stowarzyszenia Młodzieży Łemkowskiej „Czuha”. W trosce o przywrócenie tradycyjnych nazw sporządziło ono listę miejscowości, których mieszkańcy, zgodnie z ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych, mają prawo do umieszczania na tablicach podwójnej – polskiej i lokalnej – nazwy miejscowości. Dwujęzyczne nazwy miejscowości funkcjonują już na Kaszubach, Śląsku Opolskim i pograniczu polsko-litewskim.
   – W połowie lipca ubiegłego roku dziewięć wniosków skierowaliśmy do urzędu gminy w Uściu Gorlickim, trzy - w Sękowej oraz po jednym do urzędów w Ropie i Gorlicach – mówi Olena Duć, na co dzień studentka filologii rosyjskiej z elementami języka łemkowskiego w krakowskiej Akademii Pedagogicznej.
   Nikt nie spodziewał się, że propozycja „Czuhy” podzieli wieś.
   86-letni Józef Czupik, sołtys czterech kadencji, do kwietnia ubiegłego roku, nie kryje zaskoczenia. Za jego „sołtysowania” odremontowano cerkiew, wybudowano wiejską świetlicę, dwa mosty na rzeczce Bielance, wyasfaltowano drogę, ogrodzono miejscowy cmentarz.
   Bielankę zna jak mało kto. Pamięta tę przedwojenną, kiedy mieszkający w niej Polacy mówili po łemkowsku niczym Rusini i chodzili do miejscowej cerkwi. We wsi było sto osiem numerów. Wśród rodzin łemkowskich mieszkały trzy polskie i kilka mieszanych. Kiedy Polak żenił się z Rusinką, przyjmował miejscowe zwyczaje, zaś polskie rodziny na nabożeństwa uczęszczały do kościoła w pobliskim Szymbarku.
   – Ludzie modlili się w jednej cerkwi, chrzcili dzieci i chodzili do spowiedzi – wspomina były sołtys.
   Wysiedlony w czerwcu 1947 roku, prawie dziesięć lat mieszkał na Dolnym Śląsku, w Miłonowie koło Oławy, gdzie był przewodniczącym miejscowej spółdzielni produkcyjnej.
   Pamięta powrót w marcu 1957 roku, dokładnie siódmego. Najpierw przywiózł zboże, krowy, dwa konie. Półtora miesiąca później, po załatwieniu zezwolenia na powrót w Powiatowej Radzie w Gorlicach oraz formalności z mieszkającym w jego do-mu osadnikiem, rodzinę. Na pytanie o wysokość odstępnego, jakie zapłacił za własne gospodarstwo, tylko się uśmiecha i mówi, że to tajemnica.
   W ciągu dziesięciu lat nieobecności niemal połowa chyż zniknęła z pejzażu Bielanki. Dom teścia został zburzony. Zanim wybudował własny, mieszkał kątem u samotnej staruszki. Sołtys swój budynek zastał w fatalnym stanie. Trzeba było pokryć dachówką dach, bo lało się na głowy. Pięćdziesiąt tysięcy kredytu bankowego pozwoliło wybudować stajnię i stodołę. – Żyliśmy jak potrafiliśmy najlepiej, pomagając sobie wzajemnie – dodaje.
   W Bielance po wysiedleniach pozostało tylko dziewięć rodzin. Jako pierwsi wrócili Stefanowscy i Pasterczykowie, za nimi osiem rdzennie bielańskich rodzin.
   Po powrocie, w czynie społecznym, pracowali przy elektryfikacji wsi, bo świeciło się lampą naftową, wybudowali nową szkołę.
   – Nie wiem, skąd takie oburzenie propozycją dodania drugiej, łemkowskiej nazwy wsi – wyznaje były sołtys. – Dotąd życie sąsiedzkie przebiegało bez problemów.
   Teraz na siłę, w oparciu o dokumenty notarialne z 1908, przeciwnicy dwujęzycznej nazwy chcą udowodnić, że wieś od zawsze była Bielanką, a nie Bilanką. Niektórzy obawiają się, że po umieszczeniu tablicy pisanej cyrylicą ich dzieci będą przezywane Rusinami.
   Czerstwy mężczyzna pochyla się nad notarialnymi dokumentami z 2 listopada 1872 roku, gdzie mieszkańcom przyznano serwituty – dwadzieścia dwa hektary lasu. Do gminy Bielanka i włościan tej gminy do rąk pełnomocnika Tymka Ruśniaka i wójta Osyfa Pasterczyka.
   Na pisanych atramentem pożółkłych papierach wyszczególniono 45 rodzin, wśród nich jego krewną – Joannę Czupik. Parę rodów z tej listy mieszka tu do dziś. Włodzimierz Czupik, ojciec Józefa, był sołtysem do 1947 roku i cenne dokumenty zabrał ze sobą na zachód. Po dziesięciu latach wrócił z nimi do rodzinnej wsi.
   Po wysiedleniu w większości gromadzki las władze chciały przekazać Skarbowi Państwa. Z dawnych właścicieli uwzględniono dziewięć nie objętych Akcją Wisła rodzin. Zamierzano przydzielić każdej po pół hektara. Na to nie zgodzili się ci, którzy powrócili. Las oddano pod nadzór gminy Szymbark. W sumie, po przeliczeniach i zamianach, przekazano dwadzieścia pięć hektarów.
   Czas płynie nieubłagalnie. Na przycerkiewnym, parafialnym cmentarzu po 1957 roku przybyło pięćdziesiąt mogił.
   Media zarzucają polskim mieszkańcom wsi, że nie przeszkadza im świątynia z cyrylickimi napisami, w której modlą się, natomiast napisana cyrylicą nazwa wsi – tak.
   W końcu lat 50. Łemkowie starali się o zezwolenie władz na restytuowanie parafii grekokatolickiej. Odmówiono im. Rozpoczęli starania o powołanie prawosławnej. Pan Józef na Dolnym Śląsku jeździł do Wrocławia, do cerkwi na Dąbrowskiego. Osiemnaście rodzin zadeklarowało się jako prawosławne, zaś grekokatolicy uczęszczali na msze rzymskokatolickie do Szymbarku.
   Trójdzielną Cerkiew Opieki Matki Bożej wybudowano w 1773 roku w stylu zachodniołemkowskim. W 1946 roku, po wysiedleniu kilkunastu rodzin na Ukrainę, pożar zniszczył prezbiterium i część nawy. Po 1947 roku raz w miesiącu odbywały się w niej katolickie msze. Od 1959 roku rozpoczęto starania o powołanie parafii prawosławnej, lecz władze latami nie chciały przekazać jej świątyni. Powszechne były wezwania na milicję. Sprawa trafiła do sądu.
   – Przez rok cerkiew stała zamknięta – wspomina były sołtys.
   Ostatecznie w 1966 roku Powiatowa Rada Narodowa przekazała świątynię parafii prawosławnej w dzierżawę administracyjną.
   Sporządzono protokół zdawczo-odbiorczy pomiędzy przedstawicielami władz a ówczesnym dziekanem, o. Aleksandrem Dubecem, obecnie arcybiskupem przemysko-nowosądeckim Adamem. Później pojawiło się zastrzeżenie, że korzystać z niej będą i rzymscy katolicy.
   Wierni modlili się pod najwyższą, nie zniszczoną przez ogień, kopułą. Józef Czupik pamięta krzyże i szczątki blachy z dachu cerkwi, leżące nieopodal w rowie. Postanowili własnymi siłami ją odbudować. Spaloną część zrekonstruowano dopiero w latach 80.
   Po ustaleniu formalności związanych z użytkowaniem świątyni we wsi ucichło na wiele lat. Życie sąsiedzkie przebiegało spokojnie aż do niedzieli 17 lutego.
   Starania „Czuhy” popiera o. Andrzej Grycz, od czerwca 2005 roku proboszcz parafii w Bielance. Na nabożeństwa dojeżdża z odległych cztery i pół kilometra Leszczyn.
   – To smutne, że ludzie sprawę nazwy wiążą z polityką i myślą, że teraz dawni właściciele będą odbierać im gospodarstwa. Nie rozumieją, że to doskonała promocja ich miejscowości – mówi o. Grycz.
   Obecna parafia prawosławna skupia czterdzieści pięć osób. W tej samej cerkwi modlą się prawosławni, rzymscy katolicy, a od roku 1994 – grekokatolicy. Zimą w niedziele o ósmej rano rozpoczynają grekokatolicy. Latem pierwsi zaczynają rzymscy katolicy. Prawosławne liturgie rozpoczynają się zwykle o jedenastej.
   W 2005 roku parafia prawosławna, w miarę swoich skromnych możliwości, rozpoczęła renowację ikon w cerkwi, a w 2007 roku XVIII-wieczne go ikonostasu. Jak dotąd odnowiono rząd proroków i ikonę ukrzyżowania. W tegorocznych planach pozostaje rząd ikon przedstawiających apostołów oraz święta. Od 1994 roku wszyscy użytkownicy dokładają do wspólnej kasy, z której opłaca się energię elektryczną i inne wydatki. W wyznaczonej kolejności sprzątają cerkiew.
   Bielanka to prawdziwe centrum kultury łemkowskiej. Tu pierwsze prace na rzecz kultury łemkowskiej rozpoczął etnograf Paweł Stefanowski, zakładając muzeum i zespół ludowy. W 1968 roku we wsi osiedlił się Jarosław Trochanowski. Rok później założył sławny zespół pieśni i tańca „Łemkowyna”. Na próby przychodzili Łemkowie i Polacy. W zespole Pawła Stefanowskiego występował też Józef Czupik. Do „Łemkowyny” należeli jego synowie oraz obecny sołtys, Julian Necio. W zespole poznał przyszłą żonę. Po ślubie zamieszkał w Bielance, wybudował dom.
   – Byłem zaskoczony wyborem mnie, człowieka z zewnątrz – mówi urodzony koło Braniewa, a pochodzący z Wapiennego sołtys Necio. Nie tylko on uważa, że Józef Czupik cieszy się w Bielance dużym uznaniem i gdyby startował, miałby duże szanse zarówno wśród Łemków, jak i Polaków.
   – Podobnie mnie wybrali i jedni, i drudzy. Nie robię różnic, będąc sołtysem dla wszystkich – wyznaje. – Sołtys powinien łączyć, a nie dzielić ludzi.
   W ubiegłym roku przyszli do niego przedstawiciele „Czuhy” z wnioskiem dotyczącym łemkowskiej nazwy wsi. Poprosił o nadanie sprawie toku urzędowego i skierowanie jej do urzędu gminy w Gorlicach. To że w niedzielę 17 lutego na zebraniu wiejskim remiza pękała w szwach, było zaskoczeniem. Zwykle przychodzi nie więcej niż dwadzieścia osób. W tajnym głosowaniu wniosek przeszedł jednym głosem. Trzydzieści dwa do trzydziestu jeden.
   – Merytorycznie nie było żadnych wątpliwości, zachowano wszelkie zasady demokracji, ale po głosowaniu wywiązała się ostra dyskusja – mówi sołtys Necio. – Podwójna nazwa w zasadzie niczego nie zmienia, nie pociąga za sobą konsekwencji prawnych czy finansowych, wręcz odwrotnie, wzbudza zainteresowanie historią i kulturą regionu wśród turystów.
   Jako społeczność wiejska mają wspólne plany. W ubiegłym roku zlikwidowano szkołę. Dzieci na koszt gminy są dowożone do szkoły w Ropicy. Opuszczony budynek stać się ma miejscem spotkań dla dzieci i młodzieży w ramach zajęć pozalekcyjnych. Znalazło się pół etatu dla instruktora. Dzieci malują, rzeźbią w drewnie. Obecnie przystosowywana jest sala komputerowa, a wkrótce zostanie podłączony internet. W porozumieniu z rodziną Pawła Stefanowskiego zamierza się umieścić tu jego cenne zbiory sztuki łemkowskiej.
   – Ludzie nie są pewni, czy podwójna nazwa nie pociągnie za sobą zmian dowodów osobistych – mówi Olena Duć. Młodzi zastanawiają się, czy dobrze zrobili, występując z zewnątrz. Wielu zarzuca im, że przyszli i „namieszali”. Przyznaje, że powinni wcześniej porozmawiać i wyjaśnić wszystko mieszkańcom wsi. Chociaż rozczarowała się poziomem tolerancji, nadal uważa, że takie starania mają sens.
   Przeciwnicy inicjatywy „Czuchy” skierowali protest do rady gminy w Gorlicach, podpisany ogólnie: „mieszkańcy Bielanki”.
   Kilka osób żałuje, że w dyskusji opowiadało się przeciwko dwujęzycznym tablicom. Powoli sytuacja wraca do normy. Liczba przeciwników znacznie się zmniejszyła.
   – Jesteśmy członkami Unii Europejskiej, gdzie mieszka tyle narodów, więc powinniśmy się uczyć tolerancji – podsumowuje Julian Necio.
   Decyzja w sprawie tablic zapadnie na najbliższej sesji rady gminy. Jeśli wniosek zostanie przegłosowany, a wszystko na to wskazuje, sprawa trafi do urzędu wojewódzkiego w Krakowie, a potem do MSWiA. W ten sposób w pierwszej łemkowskiej wsi pojawią się dwujęzyczne tablice.
   
   Anna Rydzanicz
   fot. autorka

 

Przegląd Prawosławny 2008 nr 5