Okmel czytaj wspak

Spotkali się w „epoce” pierwszych łemkowskich watr. Ona z Krynicy, on – z Przemkowa. Połączyła ich miłość do muzyki i ojczystej kultury. Po ślubie zamieszkali na Dolnym Śląsku. Irena i Adam Boczniewiczowie wraz z córkami Ramoną i Natalią tworzą filary kapeli rodzinnej „Okmel”, dobrze znanej w środowisku kultury łemkowskiej.
   
   Rodzice Adama, dawni mieszkańcy Stawiszy, w 1983 roku zabrali dziewiętnastolatka w góry. Rodzinne strony dziadków i rodziców zauroczyły go, poczuł, że tradycje warto pielęgnować.
   – Zawsze lubiłem grać i śpiewać, ale najbardziej pociągali mnie grający po łemkowskich weselach hudaky – wyznaje Adam Boczniewicz.
   W Łężcach, dużym skupisku Łemków, kilometr od rodzinnego domu,
   
   zaczynał przygodę z kulturą.
   
   Odtąd stał się świadomy własnej wartości. W szkole podstawowej czuł się inny. Chociaż w gminie Przemków do dziś Łemkowie stanowią około 10 procent mieszkańców, otoczenie nie zawsze wydawało mu się przyjazne.
   – Łemko był wytykany przez kolegów palcami i traktowany gorzej – wzdycha.
   Nim wyjechał na Łemkowszczyznę, czasami zastanawiał się, czy nie łatwiej byłoby się zasymilować? Rodzice dbali jednak o jego poczucie tożsamości.

   – Udowodnili mi, że nasza historia i kultura są ciekawe, a tradycje wyjątkowe.
   Irena w 1978 roku wraz z rodziną wyprowadziła się do Krynicy z podjaworskich Konar. Był to szczególny okres powrotu Łemków do Krynicy, integracji środowiska oraz tworzenia krynickiej parafii.
   – Na początku, kiedy nie było cerkwi, nic się w kulturze nie działo – wspomina.
   Wraz z pojawieniem się w mieście o. Bazylego Gałczyka, a później Piotra Trochanowskiego, życie kulturalne zaczęło się rozwijać. Na pierwszej fotografii w miejscu, gdzie dziś stoi cerkiew, uwieczniło się zaledwie dwadzieścia parę osób.
   – Tych kilka rodzin bardzo cieszyło się, że będziemy mieć coś własnego – wspomina Irena.
   Przy parafii powstał bardzo dobry chór pod kierownictwem Trochanowskiego, którego Irena, obdarzona mocnym altem, stała się filarem. Zresztą, w rodzinie Gryczów prawie wszyscy pięknie śpiewali.
   Chór parafii św. Włodzimierza w Krynicy w okresie kolędowania przez dwa tygodnie odwiedzał łemkowskie domy nawet daleko od Krynicy, kwestując na budowę cerkwi. Kilkunastu chórzystów wsiadało do blaszanej nyski pana Grycza i jeździło po wsiach, a zimy bywały tęgie, z trzydziestostopniowym mrozem i zwałami śniegu.
   – W Gładyszowie nie mogliśmy odpalić samochodu, więc musiał przyjechać traktor i nas wyciągać.
   Z przedstawieniem Wertep w Karpatach odwiedzili nawet skupiska Łemków na Dolnym Śląsku. Kilkunastoosobowy chór, wierny tradycji halickiej, szybko stał się rozpoznawalny w całej Polsce, zdobył też nagrodę na festiwalu muzyki cerkiewnej w Hajnówce.
   W latach 80. nastąpił prawdziwy renesans życia społeczno-kulturalnego na Łemkowszczyźnie. Irena jako kilkunastoletnia dziewczyna
   
   zapisała się do zespołu Łemkowyna.
   
   Próby odbywały się co najmniej raz w tygodniu. Do Bielanki trzeba było dojechać na własny koszt, a w wielodzietnej rodzinie Ireny żyło się skromnie.
   – Rodzice nie żałowali pieniędzy, bo cieszyli się, że to nasze, łemkowskie – wyznaje.
   Tamte lata to najświetniejszy okres w historii zespołu. Prezentowali naprawdę wysoki poziom. Solówki Ireny Grycz: Tam za sełom drażka wysypana, Oj, koby ja bidu znała czy duet Tiażko żyty do dziś wspominają fani. Łemkowyna była też organizatorem pierwszych watr. W 1983 roku w Czarnej razem z koleżankami z zespołu siedziały przy wejściu i zapisywały uczestników.
   – Przyszła do naszego namiotu i wykłóciła się ze mną – śmieje się Adam, wspominając, jak to z kolegami nie chcieli pokazać dziewczętom dokumentów.
   Zakochany w Łemkowszczyźnie od pierwszego wyjazdu, w miarę możliwości wracał tam często.

   Trafił również do Bielanki.
   – Uwiódł mnie niesamowity klimat próby – wspomina, bo przecież nie da się zapomnieć artystycznego nieładu i poszukiwań twórczych maestra Jarosława Trochanowskiego. Wtedy uwierzył, że to w Bielance, w starej chyży – siedzibie Łemkowyny – bije serce łemkowskiej kultury.
   Adama i Irenę połączyła scena II Łemkowskiej Watry w Czarnej w 1984 roku, gdzie Adam z Waldkiem Wolaninem, przyjacielem z dzieciństwa, brali udział w konkursie pieśni.
   Niestety, dwugłosowa męska prezentacja Na szto mene maty porodyła? przegrała z dziewczęcym trio, w którym śpiewała Irena.
   – Wręczając nam Poczesnu Hramotu Murianka na scenie oświadczył, że zostaliśmy przyjęci do Łemkowyny. W ten sposób, nie będąc na ani jednej próbie, staliśmy się z Waldkiem nieformalnymi członkami zespołu – wspomina z dumą.
   Waldek, mieszkając w sąsiedztwie Boczniewiczów, świetnie nauczył się łemkowskiego i zdarzało się, że poprawiał niektórych Łemków.
   Adam z przyszłą żoną spotykali się również na poprzedzających watry rajdach, czasami „wrzucając sobie kamyczki do ogródka”.
   – Myłyśmy się w potoku, a ekipa Adama w jego górnym biegu starała się, jak w piosence, o „wodę kałamutną”.
   Zgodnie przyznają, że to był to
   
   najpiękniejszy okres w ich życiu.
   
   Czas fascynacji kulturą i regionem Łemkowszczyzny, powrotu wielu młodych do ojczystych tradycji i korzeni dzięki oddziaływaniu pierwszych watr.
    Pod wrażeniem zespołu estradowego Wodohraj wraz z Waldkiem Wolaninem i bratem stryjecznym Krzysztofem postanowili utworzyć podobny zespół w Przemkowie. Zaczęło się niewinnie w 1984 roku, z udziałem Adamowej gitary, perkusji Waldka i wiedzy muzycznej Krzysztofa, pod czujnym okiem rodziców Adama.
   – Nie szczędzili krytyki wobec niewłaściwych taktów i słów w tekstach – wspomina Adam.
   Początkujący muzycy, odwiedzając łemkowskie domy w okolicy, zbierali materiał na śpiewnik. Do zespołu dołączyły Mariola Boczniewicz, siostra Krzysztofa, ucząca dziś w Przemkowie łemkowskiego kuzynka Małgorzata Herbut, jej brat Jan Boczniewicz oraz Jarosław Worhacz i zaczęło się granie po weselach.
   – W tamtych czasach obawialiśmy się nadać kapeli nazwę ewidentnie łemkowską – wyjaśnia Adam. – Powstał Okmel, anagram od Lemko.
   Nazwę zaakceptowali wszyscy, choć grali nie tylko dla Łemków. Przemówił język muzyki.
   W 1985 roku w Sopocie na Festiwalu Kultury Ukraińskiej wystąpili bez Adama. Dwa lata później, kiedy wyszedł z wojska, mógł już zagrać na deskach Opery Leśnej.

   Jesienią 1987 roku Irena z Łemkowyną wyjechała na miesięczne tournee do Stanów Zjednoczonych i Kanady. Wyjazd był wyróżnieniem, każdy marzył o zobaczeniu Ameryki. Początkowe zachłyśnięcie się Zachodem, atmosferą towarzyszącą koncertom, bankietami, ostudziło tempo koncertów. Od Montrealu autobusem przemierzyli tysiące mil w Kanadzie i Stanach, dając codziennie przynajmniej jeden występ.
   W 1989 roku porzuciła swój świat i przyjechała za mężem do Przemkowa. – Było ciężko, zostawiłam za sobą część siebie. Sił dodawała mi Łemkowyna – wyznaje.
   O pogodzeniu prób i koncertów z nowymi obowiązkami nie mogło być mowy. Zabrakło jej krynickiej cerkwi i panującej wśród parafian rodzinnej atmosfery. Zabrakło też o. Gałczyka i Piotra Trochanowskiego, decydujących o kulturotwórczym charakterze parafii.
   W połowie lat 90. nastąpił regres Okmelu. Muzycy pozakładali własne rodziny. Boczniewiczom
   
   urodziły się dzieci,
   
   w 1989 roku Ramona, a w 1993 Natalia. Życie rodzinne wzięło górę nad planami związanymi z zespołem.
   – Całą naszą miłość do śpiewu staraliśmy się przelać na dzieci. Zabieraliśmy je na wszystkie koncerty i watry – mówi Irena.
    W 1992 roku na watrze w Żdyni konkurs piosenki dziecięcej wygrała zaledwie dwuipółletnia Ramonka.
   - Jurorka, profesor z konserwatorium z Ukrainy, chciała zabrać ją pod swoje skrzydła – opowiada mama.
   Jej opinia utwierdziła rodziców, że powinni zadbać o muzyczną edukację córki. Temu podporządkowali swoje plany. Do dziś prowadzą w Przemkowie wielobranżowy kiosk, co pozwala im elastycznie dysponować czasem, a więc na pomoc dzieciom i działalność artystyczną. Ramona w szkole muzycznej wybrała skrzypce. Rano chodziła do szkoły podstawowej w Przemkowie, a popołudniami rodzice wozili ją dwadzieścia kilometrów do Szprotawy.
   – Odrabianie lekcji w samochodzie stało się nawykiem. Bywało, że jadąc na lekcje kształcenia słuchu w samochodzie grałam na małym instrumencie klawiszowym – wspomina Ramona.
   Była w drugiej klasie szkoły muzycznej i grała łemkowskie melodie ze słuchu, gdy w miejscowym domu kultury koncertowała Kyczera. Zapragnęła grać w kapeli.
   Pół roku później Andrzej Peregrym, kierownik kapeli Kyczery, przesłuchał młodą skrzypaczkę.
   W 2000 roku pojawił się nowy Okmel. Reaktywację zespołu zaproponował Krzysztof Boczniewicz. Projekt poparli Irena z Adamem oraz siostra Krzysztofa. Członkowie ze społu marzyli o graniu muzyki folkowej. Potwierdziło się, że
   
   talent tkwi w genach.
   
   Z pomocą przyszły im własne pociechy. Nie tylko Ramona i Natalia, ale grający na klarnecie Krzysztof, syn Marioli i bratankowie Adama – na akordeonie i bongosach Adrian oraz na kontrabasie Rafał.
   Natalia w 2000 roku poszła śladami siostry, wybierając skrzypce. Nieco wcześniej niż siostra trafiła też do Kyczery. Duże wrażenie na widzach robiła niewielka osóbka z rozpuszczonymi blond włosami, z lekkością grająca na dziecięcych, lecz niewiele mniejszych skrzypcach. Dziewczęta do napiętego harmonogramu dołączyły jeszcze próby raz w tygodniu w Legnicy i koncerty Kyczery.
   Irena z Adamem zawsze starali się sekundować córkom. Kiedy w 2000 roku Kyczera koncertowała na Bałkanach, Adam pojechał nie tylko jako opiekun, ale i wspomógł zespół wokalnie. Dwa lata później na Bałkany pojechała z kolei Irena.
   W 2003 roku Okmel wydał jedyną jak dotąd płytę Łemkowski czardasz. Wśród natłoku obowiązków brakuje czasu na wydanie kolejnej. Przed rokiem w nowym składzie zagrał na Festiwalu Kultury Ukraińskiej w Sopocie, w 2002 roku na Łemkowskiej Watrze w Michałowie, w czerwcu 2003 roku koncertował we Lwowie w ramach odbywającego się na Ukrainie Roku Polskiego, a rok później z Folkowych Mikołajków w Lublinie przyjechał z trzecią nagrodą.
   – Konkursy i nagrody umykają nam z pamięci – wyznaje Irena. Adam przyznaje się do nadal nieuporządkowanego własnego archiwum.
   Ramona i Natalia nie zapomniały o przemkowskiej „Łastiwoczce”, zespole dziecięco-młodzieżowym przy kole Stowarzyszenia Łemków.
   – Zdaję sobie sprawę, że prawdziwa nasza kultura aktywnie rozwija się na wsiach i w małych miejscowościach, nie mając tej szansy w dużych miastach – podsumowuje Adam. – Jeśli ktoś potrzebuje muzycznego wsparcia, staramy się pomóc, ratując w ten sposób cenny kawałek kultury.
   Dziewczętom świadomość, jak wielką wartością jest dziedzictwo kulturowe, pozwoliła od początku czuć się pewnie poza domem. Nie przeżywają dawnych rozterek ojca.
   – Już w przedszkolu powiedziałam wychowawczyni, że jestem Łemkinią – wyznaje Natalia.
   W szkole na lekcjach uczyła koleżanki łemkowskich piosenek. W drugiej klasie zaskoczyła ojca, przed wyjściem do szkoły zakładając strój narodowy. Widząc jego zdziwienie, wyjaśniła, że to w ramach prezentacji różnych kultur.
   – To sukces tutejszego środowiska, że moje dziecko tak naturalnie idzie do szkoły w łemkowskim stroju – przyznaje z dumą tata.
   Obecnie obowiązków dziewczęta mają jeszcze więcej. Ramona mieszka na stancji w Głogowie. Uczy się w drugiej klasie liceum, jednocześnie kończąc szkołę muzyczną II stopnia. Od lat związana z międzynarodowym projektem zdolnych muzyków, latem koncertuje w ramach polsko-niemieckiego projektu „Młoda Filharmonia Dolny Śląsk”. Zafascynowana muzyką współczesną, marzy o studiach na Akademii Muzycznej. Natalia we wrześniu zaczęła edukację w szkole II stopnia. Cztery razy w tygodniu do Głogowa zawożą ją rodzice.
   Mimo że ciągle w rozjazdach, Boczniewiczowie stworzyli ciepły dom. Wierzą w siłę tradycji, na straży której stoją już nie rodzice Adama, ale oni sami. Ojciec Adama do domu przynosi siano pod wigilijny stół. Irena wniosła w posagu zapewniający domownikom dobrobyt zwyczaj mycia się monetami.
   – Nie mamy ich za dużo, ale nigdy nie brakuje – żartuje Adam.
   Dwa lata temu święta spędzili w Krynicy z rodziną Gryczów.
   Nigdy też w ich domu nie brakuje rodzinnego kolędowania w przednim wydaniu. Dobryj Weczer Tobi Pane Hospodariu w wykonaniu całej czwórki przyprawia o dreszcz. Pytani o utarte powiedzenie „Przemków - stolica Łemków”, żartobliwie uzupełniają: „Krynica i Przemków”.
   
   Anna Rydzanicz
   fot. archiwum rodziny Boczniewiczów i autorka
   
Numer 1(259)    styczeń 2007