Trzy światy

Trzy światy / Anna Radziukiewicz.- Przegląd Prawosławny, 2009, nr 1

O. Piotr Pupczyk, choć jest duchownym dopiero od szesnastu lat, poznał już trzy światy.

 

Pielgrzymka

 

   była pierwszym światem. Zanim przyszedł tu o. Piotr z matuszką Barbarą z domu Gawryluk, służył w niej przez dwadzieścia pięć lat o. Lewiarz, celibatnik. Miejscowi, wraz z katolickim księdzem, przyswoili sobie myśl, że na leciwym, samotnym o. Lewiarzu zakończy się w Pielgrzymce prawosławie. A tu przyjechał „pop z żoną”. Posypały się w jego stronę przezwiska a nawet kamienie, również groźby, że zabiją, że podpalą. W powietrzu wisiała nienawiść. Kościół stał naprzeciwko cerkwi. Ciężko było.

 

Komańcza

 

   to zupełnie inny świat – mówi o. Piotr Pupczyk. – Pierwszy w Komańczy przywitał mnie jako nowego proboszcza katolicki ksiądz Czesław Dec. Kontaktowaliśmy się codziennie, podczas gdy w Pielgrzymce ksiądz nas nigdy „nie widział”. Ks. Dec chciał poznawać prawosławie. Witał mnie słowami Sława Iisusu Chrystu. Przychodził na parafialne święto i moje imieniny. Uczył się ruskich piosenek. Płynęło z niego ciepło. Ksiądz chował krowy, kury, świnie, indyki. Sam doił krowy. Przyjmował turystów i gotował im obiady. Drzwi plebani miał zawsze otwarte. Wszyscy go lubili, choć niektórzy krzywo patrzyli na księżowskie kaczki i kury, włóczące się wokół kościoła. Ksiądz Dec miał jednak tę wadę, że lekceważył objawy choroby. Zmarł w wieku 47 lat.
   U nowego księdza było cicho, czysto, spokojnie. Kancelaria pracowała od-do.
   Komańcza w krajobrazie Bieszczad stanowiła jakiś wyjątek. „Wisła” oszczędziła wielu jej mieszkańców, a to dlatego, że byli kolejarzami albo leśnikami. Władze uznały, że są potrzebni Bieszczadom. Potem, przy powrotach Ukraińców i Łemków po pięćdziesiątym szóstym, Komańcza stała się miejscem, o które można było się zaczepić, zameldować się u znajomego, zamieszkać nawet.
   W Komańczy nie zamknięto po Akcji Wisła cerkwi unickiej. Ale ksiądz, który służył tam po wojnie, przyprowadzał unitów do Kościoła rzymskiego. Niewielu wiernych zostało przy cerkwi unickiej.
   – Unicka Cerkiew nie zaspakaja potrzeb wszystkich swoich wiernych – próbuje generalnie spojrzeć na problem swoich braci Łemków i Ukraińców o. Pupczyk. – Unici wprowadzili do liturgii język ukraiński. Nawet pod naciskiem. Tak było w Gorlicach i Krynicy. Dla niektórych Łemków ukraiński, z jego neologizmami, stał się mniej zrozumiały od cerkiewnosłowiańskiego, z którym oswajali się od dziecka. W dodatku często słowa ukraińskie „nie mieszczą się” w starych melodiach. Cerkiew unicka staje się Cerkwią narodową, zamkniętą. Unici służą liturgię i po południu, twierdząc że trzeba dostosować się do zmian w życiu wiernych. Do dwóch godzin skrócili czas niejedzenia przed przyjęciem Świętych Darów. Cerkiew unicka naśladuje Kościół rzymskokatolicki. Staje się pomostem, prowadzącym swoich wiernych w stronę rzymskiego katolicyzmu – mówi o. Piotr. Wielu starszych widzi ten proces, ale na ile duma, na ile przyzwyczajenie, nie pozwala im na powrót do prawosławia – o. Piotr nie wie. Młodym jest nawet dobrze. Należą wszak do dużego Kościoła i tylko już język różni ich od polskich rzymskich katolików.

 

Krynica

 

   Do Krynicy o. Piotr Pupczyk przyszedł w 2006 roku. Wiele czasu poświęca dzieciom i młodzieży. Obserwuje ich.
   – Młodzi wybierają imprezę cerkiewną, a nie dyskotekę w mieście – mówi. – Bo lubią być razem i śpiewać swoje piosenki. Nie wstydzą się śpiewać po łemkowsku, czy w ogóle po rusku, w restauracji. W szkole, przyznając się do tego, że są prawosławnymi Łemkami, nie czują się przesunięci do drugiego szeregu. Na święta zakładają stroje narodowe. Duży wpływ na młodzież ma nasz poeta i psałomszczyk Piotr Trochanowski. On oddycha prawosławiem i życiem łemkowskim.
   W szkole podstawowej, gimnazjum i średniej młodzi Łemkowie uczą się religii i łemkowskiego.
   W Krynicy przez trzy godziny tygodniowo mają język łemkowski, ale na jednej z nich o. Piotr uczy cerkiewnosłowiańskiego. Bo młodzi mają biegle czytać i pisać w języku Cerkwi, to ich korzenie.
   Młodzi Łemkowie w szkole rozmawiają po polsku, w domu po łemkowsku. Starsi mają nadzieję, że to pokolenie jeszcze zachowa swój język.
   O. Piotr Pupczyk mówi o paradoksie. – Ciężko zapracowany chleb zawsze będzie szanowany. Im trudniej żyć, tym życie bardziej się szanuje. Tak jest w kulturze, religii i życiu codziennym. Trud sprzyja duchowemu rozwojowi. Żyjąc w totalnej wolności, niełatwo zachować to co cenne.
   Paradoksalnie więc grupka dwanaściorga krynickich prawosławnych dzieci ma lepiej niż tysiące ich kolegów Polaków katolików – lepiej dla ich rozwoju duchowego.

 

Pokolenia

 

   Piotr Trochanowski pokazuje, jak żyły książki w jego narodzie. Były zaczytane. Te zaczytane i nowe książki zgromadził na wystawie w kilku gablotach. Wystawę umieścił w cerkiewnej wieży. Za najcenniejszą uważa „Chleb duszy”, wydaną po raz pierwszy w 1851 roku chyba w Budapeszcie. Miała ona dwanaście wydań. To rodzaj modlitewnika, ale przygotowanego przez łemkowskiego romantyka Aleksandra Duchnowycza, zupełnie inaczej niż klasyczny zbiór modlitw.
   Piotr Trochanowski, ale i całe Towarzystwo Patriotów Łemkowszczyzny, jeszcze nie zalegalizowane, marzy, by kilka poziomów cerkiewnej dzwonnicy przekształcić w rodzaj wieży pamięci narodowej. W niej można by umieścić panteon łemkowskich twórców, ich portrety, dzieła, książki o nich, pokazać historię Cerkwi i narodu, stworzyć własne muzeum, dopuścić do głosu pokolenia.
   Włodzimierz Gryc tworzy jedno z najstarszych łemkowskich pokoleń.
   – W ruchu lepiej się czuję – mówi. I przychodzi do cerkwi od wiosny niemal codziennie. Tu zawsze jest robota. Tego roku postanowiono zrobić wokół cerkwi kamienną posadzkę. Materiał był obok. Trzeba było tylko łupać kamienną skarpę, wypiętrzoną obok cerkwi. Glina, bo na takim gruncie zbudowano cerkiew, już nie będzie kleić się do butów.
   Włodzimierza Gryca z rodziną wywieziono gdzieś pod Środę Śląską. Wrócił do Krynicy w 1980 roku. – Powietrze tu zdrowsze – mówi. Pracował w kółku rolniczym. Jeździł traktorem po górach. Kosił zbocza. – Nawet takie – wskazuje na stromiznę. Trzeba bardzo uważać na takim stoku – mówi. W latach osiemdziesiątych zaczęto budować cerkiew w Krynicy. – Ręcznie kopaliśmy tony tej gliny, by posadowić cerkiew – wspomina. Potem zwoził Włodzimierz Gryc traktorem cegły, belki, deski. Budował z innymi cerkiew. I tak od ćwierć wieku. Zatarł zupełnie granicę między swoim a cerkiewnym. Wszystko stało się osobiste, bliskie, ważne.
   Posadzkę wokół cerkwi kładzie i Włodzimierz Diupak. Jego rodziców wywieziono z Regietowa Niżniego. Wrócili do swojej wsi w 1958 roku. Włodzimierz Ciupak przyjechał do Krynicy dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych. Cerkiew też traktuje jak swój dom.
   W 2007 roku krynicka parafia świętowała dwudziestopięciolecie istnienia. Na kermesz, czyli parafialne święto św. Włodzimierza, obchodzone 28 lipca, przyjechali duchowni z obu stron granicy, bo Rusini ze Słowacji i Polski pozostają ze sobą, zwłaszcza po wejściu obu krajów do unii, w bliskich kontaktach.
   Jubileusz uczcili wystawą fotografii. Pokazano ją w pijalni głównej w Krynicy.
   Krynicką parafię tworzą siedemdziesiąt cztery osoby.

 

Tekst i zdjęcia Anna Radziukiewicz

Przegląd Prawosławny nr 1(styczeń 2009)

Przegląd Prawosławny

Kliknij, aby przejść

do Przeglądu Prawosławnego