Podróżujemy - to fakt. I podczas podróży robimy zwykle wiele zdjęć - to także fakt. Takie nasze hobby.
Pewnego razu, w którymś z czasopism zajmujących się m.in. podróżami znaleźliśmy ciekawy artykuł, opisujący urocze cerkiewki w rejonie Beskidu Niskiego. Zachęceni ciekawą lekturą rozpoczęliśmy
dodatkowe poszukiwania - oczywiście buszując w gąszczu internetu, a rezultaty były tak zachęcające, że postanowiliśmy to koniecznie sprawdzić. I tak od słowa do słowa opracowaliśmy ogólne zarysy
poznania pozostałości kultury łemkowskiej na polskich ziemiach. Niewiele zastanawiając się, spakowaliśmy wszystkie nasze "graty" (w tym cały plecak sprzętu foto - czasami sam się zastanawiam, po
co to wszystko człowiek taszczy ze sobą) i w najdłuższy z możliwych majowy weekend ruszyliśmy w drogę.
Tytułem wstępu należałoby dwa słowa poświęcić bohaterom tej kultury. Łemkowie - bo tak się zwali, to pochodzący z okoli Kijowa rusini, którzy osiedlili się na dzisiejszym pograniczu polsko -
słowackim (od wschodu teren ograniczony był rzekami Osława i Laborec, natomiast od zachodu - rzeką Poprad). Była to grupa etniczna wyznania greckokatolickiego lub prawosławnego, trudniąca się
przede wszystkim pasterstwem. Była to grupa o niezwykle bogatej kulturze (w tym sakralnej), czego dowody mamy do dzisiaj w postaci zachowanych cerkwi. Cechą charakterystyczną tej ludności, pomimo
dalekiej emigracji (jak na owe czasy) była zachowanie głębokiej odrębności, tradycji i obyczajów, a przede wszystkim własnego języka.
Nie sposób tutaj także nie wspomnieć o niesławnej Akcji "Wisła". Była to przeprowadzona w 1947 r. pod dowództwem generała Mossora akcja jednostek Wojska Polskiego i Korpusu Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, mająca na celu likwidację oddziałów UPA, łączyła się jednak z przesiedleniem niepolskiej (przede wszystkim łemkowskiej) ludności z południowo-wschodniej części kraju w inne rejony,
głównie na ziemie zachodnie i północne.
W chwili obecnej trwa niewielki "odwrót" z ziemi zachodnich, część wypędzonych tuż po wojnie mieszkańców wraca w swoje rodzinne strony.
Dzień pierwszy - 02.05.2003 r.
Wyjechaliśmy samochodem z Chorzowa i kierując się na Krynicę Zdrój dotarliśmy do pierwszego - jeszcze zaplanowanego - miejsca.
Była to niewielka miejscowość Powroźnik, znajdująca się w połowie drogi między Krynicą Zdrój a Muszyną. Tam trafiliśmy do pierwszej z poszukiwanych cerkwi - była to Cerkiew greckokatolicka p.w.
św. Jakuba Młodszego z 1604 r. Niestety nie mieliśmy zbyt wiele szczęścia by wejść do środka. Ta cerkiew - w przeciwieństwie do wielu innych - i tak jest udostępniana w określone dni i w
określonych godzinach, do zwiedzania. W wielu przypadkach nie ma nawet takiej możliwości, chociaż zdarzają się wyjątki. Po wykonaniu kilku fotografii ruszyliśmy dalej.
Następnie trafiliśmy do malutkiej wioski Wojkowa, leżącej na uboczu, gdzie trafiliśmy na bardzo malowniczą cerkiew greckokatolicką p.w. św. Kosmy i Damiana. Zabudowania leżą na wzgórzu ponad
wioską, obok znajduje się dzwonnica z trzema ozdobnymi dzwonami. Cerkiew udostępniona w ograniczonym zakresie, w pobliskich zabudowaniach zamieszkuje opiekun dysponujący kluczem do wnętrz. Jest
to starszy, bardzo sympatyczny Pan, który posiada dużą wiedzę o tym obiekcie, a dodatkowo potrafi to bardzo ciekawie przedstawić. Wnętrza w trakcie renowacji, zakończono już kilka etapów prac.
Podczas zwiedzania należy zachować szczególną ostrożność - w rejonie cerkwi znajduje się wiele uli, w związku z czym, latem unosi się wokół rój pszczół. Jeżeli spojrzeć na mapę turystyczną tego
regionu, to do następnej odwiedzonej przez nas cerkwi jest ok. 2 godz. spaceru górami, jednakże - organizując wyprawę samochodową musimy ponieść tego konsekwencję i ruszyć dookoła dostępnymi (hmm
?) dla pojazdów drogami, przez Powroźnik, Muszynę i Leluchów.
W ten oto sposób dojeżdżamy do przygranicznej, maleńkiej wioski, gdzie drogi właściwie już nie ma. Wioska ta to Dubne. Tutaj, już prawie na samym końcu wioski, na niewielkim wzniesieniu, gdzieś w
połowie stoku, znajduje się piękna drewniana cerkiew greckokatolicka p.w. św. Michała Archanioła. Niestety, do tej cerkwi jak i do następnej, nie udało nam się zajrzeć do środka. Jednakże
wytrwali poszukiwacze przygód powinni udać się do proboszcza parafii w Leluchowie, który dysponuje kluczami do obydwu cerkwi. Niestety, w czasie naszej pobytności, proboszcza zatrzymały ważne
sprawy służbowe. Tak więc w Dubnym mieliśmy okazję przyjrzeć się tej ciekawej budowli jedynie z zewnątrz.
Podobna sytuacja spotkała nas w sąsiedniej wiosce. Leluchów - to także wioska, troszkę może większa od poprzedniczki, ale w najbliższym czasie ma szanse na rozwój z tego względu, że powstaje tam
nowe drogowe przejście graniczne (już widzimy ten drobny (!!!) handelek przygraniczny). Tutaj także znajduje się zabytkowa cerkiew greckokatolicka p.w. św. Dymitra. Plebania znajduje się nieco
poniżej dzwonnicy, powyżej znajduje się zabytkowy cmentarz, do którego przylega cmentarz współczesny. Niestety, cerkiew położona jest nieco na uboczu i przejeżdżając drogą w kierunku Dubnego (a
właściwie to tam jest tylko jedna droga) można ją przegapić. A szkoda by było.
Kolejny etap naszej podróży to wioska Milik, znajdująca się kilka kilometrów od Muszyny, po prawej od głównej drogi na Piwniczną. Tutejsza cerkiew znajduje się niedaleko drogi, trzeba tylko
pokonać niewielki mostek na równie niewielkim potoczku o tej samej co wioska nazwie. Tu mieliśmy troszkę więcej szczęścia, cerkiew - także greckokatolicka p.w. św. Kosmy i Damiana - była otwarta,
odbywało się właśnie popołudniowe nabożeństwo, także wykorzystaliśmy moment i już byliśmy w środku. Niestety nie otrzymaliśmy pozwolenia na robienie zdjęć wewnątrz, opiekunowie - podobnie jak w
wielu innych cerkwiach - bardzo obawiają się kradzieży, do których już w kilku miejscach dochodziło. Przyjęliśmy to ze zrozumieniem, ponieważ te obiekty rzeczywiście są bezcenne, i nie można
sobie pozwolić na ich ograbienie. Użyliśmy sobie natomiast od zewnątrz.
Wróciliśmy do głównej drogi i kierując się ponownie na Piwniczną dotarliśmy do wioski Andrzejówka. Tylko proszę wiosek nie pomylić, bo tuż za granicą, po słowackiej stronie znajduje się jej
imienniczka. Tutaj - w polskiej wiosce - na krzyżówce - należało skręcić w prawo, wjechać nieco pod górę i zaraz skręcić w wąską dróżkę prowadzącą do celu. Zawiłe, prawda? Ale dotarliśmy do
cerkwi, znowu jest to była świątynia greckokatolicka, p.w. Zaśnięcia Bogarodzicy. I tutaj mieliśmy chyba najwięcej szczęścia. Akurat zakończyło się nabożeństwo i tyle co wierni wyszli, nam udało
się na kilka chwil zajrzeć do środka. A warto było. Szczęśliwym trafem tutaj opiekun bez oporu wyraził zgodę na fotografowanie wewnątrz.
Po takich wrażeniach należało sobie nieco odpocząć. Wróciliśmy zatem do Muszyny w poszukiwaniu noclegów. Wszystkim odwiedzającym odradzamy poszukiwania w centrum. Lepiej udać się na "peryferia",
tj. kierować się drogą na Złockie i Szczawnik. W rejonie krzyżówki (wideł) znajduje się wiele prywatnych gospodarstw oferujących kwatery, a nieco powyżej, w kierunku Szczawnika znajduje się wiele
ośrodków wypoczynkowych (czynnych niestety tylko w sezonie). Tutaj można znaleźć relatywnie tanie noclegi. Jest też kilka barów, w których można całkiem dobrze pojeść - polecamy przede wszystkim
świeżego, smażonego pstrąga.
Dzień drugi - 03.05.2003 r.
Kolejny dzień naszej fotograficznej eskapady zaczęliśmy w pobliskiej wiosce, zwanej Złockie. Znajdująca się tutaj cerkiew jest położona na wzgórzu, przy drodze. Znajduje się ona z dala od
zabudowań, co też dodaje jej uroku. Jest to cerkiew greckokatolicka, p.w. św. Demetriusza, Rycerza i Męczennika. Nieco wcześniej znajduje się drewniana dzwonnica, która ma chyba coś wspólnego z
pewną słynną włoską więżą. Ale co? Znajdując się tutaj wypada wspomnieć także o innych atrakcjach tego miejsca. Najważniejszą atrakcją jest niewątpliwie wycieczka piesza w góry - warto wybrać się
na Jaworzynę Krynicką, skąd dalej wędrując pasmem Jaworzyny można dotrzeć do Hali Łabowskiej. Mniej zaawansowani lub co bardziej leniwi pewnie zejdą spacerkiem z Jaworzyny prosto do Krynicy (lub
- o zgrozo - skorzystają z kolejki linowej). O atrakcjach znajdujących się w zdrojowej Krynicy nikogo nie muszę chyba uświadamiać.
Wracając jednak do naszej podróży. Kolejną wioską odwiedzoną na naszym szlaku był Szczawnik. Znajdująca się tutaj cerkiew p.w. św. Demetriusza jest udostępniona właściwie tylko w czasie
nabożeństw. Niestety, tutaj nie udało się nam zlokalizować klucza i wejść do środka. Jednakże z zewnątrz świątynia prezentuje się okazale, pomimo, że położona jest niemalże w środku wsi przy
głównej drodze.
W celu wykonania następnego kroku musieliśmy się ponownie wrócić do wsi Złockie, skąd przez Muszynę udaliśmy się do wsi Jastrzębik. Tutejsza cerkiew p.w. św. Łukasza Ewangelisty jest udostępniona
do zwiedzania. Jedyną trudność stanowi zlokalizowanie klucza. Wytrwali turyści - za jakich i my się uważamy - w końcu trafia do wybranej chałupy, w której gospodarz opiekuje się kluczem. Która
to? Trudno powiedzieć. Oni chyba się zmieniają, ale można do klucza dotrzeć. Także nam się to udało i w asyście niemałej grupki dzieciaków udało się nam zajrzeć do środka. Całość wyposażenia
zachowana w nienajgorszym stanie (chociaż o dokładniejszą ocenę raczej się nie pokusimy). Następnie - także w asyście całej dzieciarni - przeszliśmy przez wieś. Ciekawy korowód.
Następnie udaliśmy się do małego miasteczka Tylicz, w której trafiły się nam aż dwie perełki. Pierwsza to - znajdujący się nieopodal ryneczku drewniany kościół rzymskokatolicki z XVII w. Druga -
oddalona o 10 min spaceru - to drewniana cerkiew greckokatolicka p.w. św. Kosmy i Damiana. Obydwie świątynie znajdują się pod opieką tylickiego proboszcza, kościół jest chyba ogólnie dostępny,
wejście do cerkwi jednak trzeba umówić. W okolicy tej drugiej znajduje się ciekawy cmentarzyk, a przed nim stoi ładna dzwonnica. I tutaj mała dygresja - tylickie zabudowania sakralne aż proszą
się o jakieś porównanie. Moim zdaniem zabudowa cerkiewna jest jednak dużo bardziej atrakcyjna, jest w miarę prosto ozdobiona, sprawia wrażenie lekkiej. Inaczej ma się sprawa z kościółkiem. Jest
troszkę starszy, ale pomimo podobnych rozmiarów robi wrażenie nieco przyciężkawego, brakuje mu także (a właściwie to brakowało budowniczym) polotu przy zakończeniu budowy.
Duży plus na szalce Łemków. Tutejsza cerkiew należy do najładniejszych jakie do tej pory widzieliśmy (a zwiedziliśmy także Podlasie, liznęliśmy nieco Ukrainy).
Z Tylicza udaliśmy się do wsi Mochnaczka. Właściwie to nie wieś, a dwie - Niżna i Wyżna. I tutaj należy uważać. Otóż wjeżdżając do pierwszej wsi zaraz po lewej stronie widać zabudowania
klasztorne, by do nich dotrzeć należy zjechać z głównej drogi, przejechać (bardzo ostrożnie) drewniany, nieco lichy, mostek i jesteśmy na miejscu. Po uprzednim uzgodnieniu z siostrą przełożoną
(chyba) otrzymaliśmy kluch do ... No właśnie, do czego? Otóż na terenie klasztoru znajduje się zabytkowa kapliczka greckokatolicka p.w. Narodzenia NMP. Niesamowicie sympatyczna, prosta budowla,
położona nieco na uboczu. Prawie nie ruszona brutalnym "zębem" czasu. Idealne miejsce na refleksję. Kilkaset metrów dalej po prawej stronie drogi, tuż na niewielkim wzgórzu mieści się kolejna
cerkiew (p.w. św. Michała Archanioła). Tutaj ponownie mieliśmy dużo szczęścia. Jako, że wycieczka nasza rozpoczęła się na początku maja, to tutaj trafiliśmy na przygotowania kościoła do
uroczystości związanych z Komunią Św. Oczywiście należy pamiętać, że większość odwiedzanych przez nas cerkwi pełni obecnie rolę kościołów rzymskokatolickich. I nie ma się specjalnie o co oburzać,
ponieważ dzięki temu przetrwały nie jedną zawieruchę (a wystarczy wybrać się np.: do Lwowa, by zobaczyć jak tam traktowano kościoły). W każdym razie tutejsza cerkiew wewnątrz prezentuje się
niezwykle okazale. Udało się nam (oczywiście za zgodą) pstryknąć wewnątrz kilka fotek.
Następnie wybraliśmy się do pobliskiej wioski Czyrna. Zostawiliśmy samochód na przydrożnym parkingu (tak to chyba należałoby nazwać) i spacerkiem, przez most, ruszyliśmy na wzgórze, na której
stoi okazała cerkiew p.w. św. Parsekwii. Jest to budowla nieco odmienna od zwiedzanych do tej pory. Przede wszystkim kolor - drewno malowane jest na bardzo czerwony odcień brązu, co wyróżnia ją
wśród innych. Ciekawostką jest także murowane ogrodzenie terenu wokół świątyni, którego integralną część stanowi kamienna dzwonnica. Ogólnie cerkiew prezentuje się niezwykle okazale, niestety nie
mieliśmy szczęścia znaleźć się wewnątrz (ale zajrzeliśmy przez okna).
Następna wioska Piorunka, nie może się już poszczycić tak okazałą budowla. Jednakże znajduje się tutaj, przy cmentarzu, cerkwie p.w. św. Kosmy i Damiana.
Ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do większej wsi, zwanej Berest. Tutejsza cerkiew także p.w. św. Kosmy i Damiana znajduje się w samym centrum wsi, przy krzyżówce. Jest to okazała drewniana
świątynia, na której czas odcisnął już swoje piętno. Zaraz za kościołem znajduje się niewielki cmentarzyk. Śliczne, bogate wnętrze udało się nam zwiedzić ponownie dzięki przygotowaniom do
majowych uroczystości. Niestety, pomimo usilnych starań, nie udało się nam namówić księdza opiekującego się kościołem na "troszkę historii".
Nieco zawiedzeni ruszyliśmy dalej. I dotarliśmy do Polany. Tutejsza cerkiew, leżąca nieco na uboczu, p.w. św. Michała Archanioła była również otwarta. Tutaj mieliśmy znacznie więcej szczęścia. Na
ławeczce spoczywał starszy Pan, podparty na równie starej laseczce, który okazał się bardzo sympatycznym gawędziarzem. Opowiedział nam historię powstania cerkwi, część historii narodu Łemków. On
był jednym z tych, którym się udało uniknąć przymusowej emigracji na zachód. Jak tego dokonał, nie chciał jednak zdradzić. W każdym razie słuchaliśmy go zafascynowani. Nie umieliśmy się oderwać.
Wiele informacji zebranych od niego nijak nie przystaje do znanej nam historii, ale czy oznacza to, że jego gawęda jest nieprawdziwa?
Zwabieni znakomitościami, jakie czekały na nas w następnym punkcie ruszyliśmy do wioski Kamianna. Ta niepozorna wioska, to znany na całym świecie ośrodek pszczelarstwa. Znajduje się tutaj bardzo
ciekawy skansen - muzeum pszczelarstwa, z cennym zbiorem bogato zdobionych i pomysłowo wykonanych uli. Oczywiście produkcja miodu wre tutaj pełną parą. Posililiśmy się nieco tutejszymi wyrobami,
których oczywiście zrobiliśmy sobie większy zapas. Muzeum znajduje się kilkaset metrów powyżej prowizorycznego ryneczku, a w połowie drogi natrafiliśmy na drewnianą cerkiew prawosławną o zupełnie
innej budowie niż oglądane do tej pory. Podstawowa różnica to symetryczny układ budowli z wieżą centralną. Długo jednak nie zabawiliśmy w tym miejscu. Pogonieni przez rozjuszone pszczoły
uciekliśmy do samochodu i ruszyliśmy dalej.
Kolejnym odwiedzonym przez nas punktem były Brunary. Znajdująca się tutaj cerkiew p.w. św. Michała Archanioła, jest w doskonałym stanie. Opiekę nad zabytkiem roztoczyła tutejsza parafia, której
plebania znajduje się nieopodal. Przy odrobinie szczęścia można namówić kościelnego na zwiedzanie. Nam się to udało. Pomimo młodego wieku, okazał się być osobą niezwykle kompetentną, która
udzieliła nam wiele cennych informacji, m.in. o próbach rusyfikacji zamieszkującej tu ludności, o stworzonych przez to rodzinnych podziałach, gdzie jeden brat był katolikiem obrządku wschodniego,
a drugi - nawrócony, zrusyfikowany - wyznawał prawosławie. Na szczęście przypadki takie były raczej odosobnione. Dzięki naszemu towarzyszowi mieliśmy okazję zwiedzić wnętrze świątyni, które -
podobnie jak cała reszta - zachowane jest w doskonałym stanie. Po miłym spotkaniu, zadowoleni ruszyliśmy dalej.
Dotarliśmy do wsi Śnietnica. Malutka wioska z cerkiewką stojącą na wzgórzu. Cerkiew - p.w. św. Dymitra - z zewnątrz nie robi specjalnego wrażenia. Spacerując dookoła spotkaliśmy Panią, zajmującą
się sprzątaniem obejścia. Zagadnięta przyznała, że ma klucze do cerkwi, ponieważ dopiero ją sprzątała. Namówiliśmy ją na chwilę przerwy. Przystała i oprowadziła nas po wewnątrz. Starsza Pani
okazała się niesamowitą towarzyszką. Opowiedziała nam historię swojej rodziny, która powróciła niedawno z przymusowej emigracji i próbuje odbudować swoje wieloletnie tradycje. Od niej także
dowiedzieliśmy się o wielu różnicach występujących między kościołami grecko-, rzymskokatolickim i prawosławnym.
I nie były to suche definicje. Była to opowieść prostego człowieka. Przedstawiona tak, jak Ci ludzie to rzeczywiście odbierali. Była to niesamowita, a zarazem jakże odmienna lekcja historii tego
regionu. Po wizycie w Śnietnicy nabraliśmy wielkiego szacunku do łemkowskiej mniejszości, tradycji i kultury. Warto także przespacerować się po wsi. Zaraz za plebanią można zobaczyć tradycyjną
chałupę łemkowską (wprawdzie z anteną satelitarną - ale wszyscy się rozwijają).
Dotarliśmy do niewielkiej wsi Czarna, gdzie na uboczu, jakby w dolince, malowniczo usytuowana jest greckokatolicka cerkiew p.w. św. Dymitra. Z przydrożnego parkingu prowadzi do niej ładna,
ogrodzona alejka, wchodzi się przez ozdobną bramę na mostek, potem kilka minut i jest się na górze, w cerkwi. Opiekunem cerkwi jest gospodarz mieszkający po drugiej stronie drogi. W towarzystwie
jego wnuka udajemy się na zwiedzanie wnętrza świątyni. Czysta, zadbana i niezwykle efektowna. Tak można ją scharakteryzować w kilku słowach.
Natura ma swoje prawa. Przypomniała o sobie w momencie, gdy opuszczaliśmy Czarną. Nasyceni niemalże do pełna turyści zauważyli, że nadeszła już pora coś przekąsić. I tutaj - niestety - ujawniły
się poważne braki na szlaku. Niestety, brak w tym rejonie podstawowych punktów obsługi turystycznej, restauracja czy bar - to tylko mrzonka, sklepy - owszem zdarzają się, ale to nie jest
wystarczające, punkty informacyjne - to chyba tylko w Krynicy. Na posiłek udać musieliśmy się do Grybowa, oddalonego o kilkanaście kilometrów, a i tam nie było specjalnie w czym wybierać.
Wprawdzie trafiliśmy na miejsce, gdzie dało się smacznie zjeść, ale towarzystwo urągało wszelkim dopuszczalnym standardom. Nocleg - też trudno coś znaleźć, ale w końcu trafiliśmy na dość
przyjemną prywatną kwaterę (pomijając, że była to ciągle budowa).
Dzień trzeci - 04.05.2003 r.
I tutaj chyba miejsce na małą dygresję - dbanie o drewniane cerkiewki powierzono parafią i parafianom, któraś z instytucji zadała sobie nieco trudu i przygotowała oraz oznakowała szlaki
turystyczne, ale to niestety za mało, by przyciągnąć tutaj turystę. Jedyni, których tutaj spotykaliśmy to piesi "górale" trzymający się oznakowanych szlaków, a te nie docierają do wszystkich
zabytków oraz turyści zagraniczni w luksusowych samochodach, będący potomkami wypędzonych łemków, odwiedzający rodzinne strony.
I jeszcze jedno - złożyło się tak, że mieliśmy okazję zwiedzić już nieco i z czystym sumieniem możemy stwierdzić, że za granicą, np.: w Hiszpanii czy Portugalii, niejednokrotnie znacznie mniej
warte zabytki (chociaż nie podejmuję się "wyceny" ich wartości) przez dobrze zorganizowaną informację i bazę turystyczną, są niemalże oblegane przez turystów. Z drugiej strony - mamy jeszcze
bardzo surowe warunki, co nam osobiście bardziej odpowiada, dużo przyjemniej zwiedza się kościoły w samotności. Przykre jest jednak to, że tylko przypadek sprawił, że w ogóle w te rejony
trafiliśmy, że są one pomalutku zapominane.
Po chwili zadumy wracamy jednak na szlak.
Tym razem trafiliśmy do miejscowości Łosie. Wesoła nazwa, ciekawe kogo lub co charakteryzuje? Niestety, pogoda przestała nam dopisywać i szczęście chyba też. Tutejsza cerkiew p.w. św. Michała
Archanioła, nie należy - z zewnątrz - do najciekawszych. Przyczyną takiego wrażenia jest chyba oblachowanie całej wieży, przez co traci ona swój urok. Do środka można tylko zajrzeć, nie
znaleźliśmy osoby odpowiedzialnej za nią. Tak więc ruszyliśmy dalej.
I znowu dopisało nam szczęście. Trafiliśmy do wsi Bielanka, a tutaj prawdziwa perełka. Cerkiew p.w. NMP. Bardzo chcieliśmy zajrzeć do niej do środka, przeszliśmy pół wsi pukając od domu do domu i
znaleźliśmy jej opiekuna. Starszy Pan wybrał się z nami na spacer i raczył nas ciekawymi opowiadaniami o historii swojej wsi. Najciekawszą informacją, jaką uzyskaliśmy od niego to przeznaczenie
tej świątyni. Do dzisiaj korzystają z niej wierni trzech wyznań (prawosławni, rzymsko- i grecko-katolicy), pomimo panujących między nimi waśni i animozji. Nieszczęściem - wg informacji naszego
rozmówcy - jest to, że przewodnicy religijni zamiast niwelować różnice starają się je podtrzymywać (czyżby obawa o konkurencję?). Wnętrze cerkwi jest zadbane, czuje się miłą atmosferę. Po wyjściu
warto się przespacerować po wsi. Znajdują się tutaj jeszcze pojedyncze tradycyjne zabudowania. My trafiliśmy na jeszcze jedną atrakcję, związaną poniekąd z panującą aurą. Otóż wszędzie, gdzie
tylko wzrok sięgał znajdowały się ślimaki.
Następnie wybraliśmy się do wsi Leszczyny, do której - wbrew pozorom - łatwo nie było trafić. Znajdująca się tutaj cerkiew p.w. św. Łukasza Ewangelisty, leżąca na rozdrożu, nieco na wzniesieniu,
służy dzisiaj prawosławnym. Powyżej znajduje się mały cmentarzyk.
Kolejnym punktem miała być Nowica, ale stanęliśmy przed poważnym problemem - jak do niej dotrzeć? Jedyna droga prowadząca parę kilometrów przez las, to najzwyklejszy gruntowy dukt leśny, na
dodatek chwilę wcześniej mocno padało, a nasze autko do terenowych raczej nie należy. Jednak zdecydowaliśmy się zaryzykować. Nie wiemy jak, ale przejechaliśmy te wszystkie wertepy i dotarliśmy do
kolejnej świątyni. Tutejsza cerkiew - p.w. św. Paraskewii - znajduje się na wzgórzu, otoczona drzewami. Niestety - brak możliwości zwiedzania wnętrz. Do zabudowań przylega niewielki zabytkowy
cmentarzyk.
Ponownie ruszyliśmy w drogę, która z każdym metrem była coraz gorsza, i w końcu dotarliśmy do wioski, a raczej pojedynczych zabudowań, szumnie nazwanych Przysłop. Co ciekawe - znajdują się tutaj
aż dwa zabytki sakralne. Pierwszy to niewielka drewniana kapliczka, drugi - cerkiew p.w. św. Michała. Niezbyt ciekawy wygląd cerkwi rekompensowany jest przez jej malownicze, odosobnione
położenie. Niestety powrót z tego miejsca odbył się drogą jeszcze gorszą od tej, którą tu dotarliśmy.
Zdecydowaliśmy się na powrót w bardziej cywilizowane rejony. Pomalutku wróciliśmy się do głównej drogi, skąd skierowaliśmy się do wsi Kwiatoń. Tutaj znajduje się jedna z najładniejszych
zwiedzanych przez nas cerkwi - cerkiew p.w. św. Paraskewii. Jest to budowla całkowicie wykonana z drewna. Trafiliśmy tutaj z chmarą turystów, z których większość okazała się fotografami
uczestniczącymi w plenerze fotograficznym.
Nie chcąc przeszkadzać na planie fotograficznym ruszyliśmy dalej i trafiliśmy do wioski Skwirtne, gdzie znajduje się podobna - do tej ze wsi Kwiatoń - cerkiew greckokatolicka p.w. św. Kosmy i
Damiana. Jest to także całkowicie drewniana konstrukcja, znajdująca się w podobnym stanie technicznym. Niestety, nie udało się nam dostać do środka.
Kolejnym etapem była Hańczowa, w której znajduje się śliczna drewniana cerkiew p.w. Opieki Bogarodzicy, z ciekawie wykonaną wieżą zegarową. Tutejsza świątynia znajduje się nieco na uboczu, z
głównej drogi troszkę trzeba odbić. Także nie udało się nam zajrzeć do środka, ale tutaj były widoczne nawet z zewnątrz liczne zaniedbania. Już samo obejście wymagało trochę nakładów, by cerkiew
mogła błyszczeć w pełnej krasie. Spotkaliśmy się - w przewodnikach - z opiniami, że to najlepiej zachowana polska cerkiew. Ma dużo uroku, ale takie stwierdzenie to trochę przesada.
Następnie dotarliśmy do miejscowości Wysowa. Tutaj, podobnie jak w Tyliczu, można zwiedzić dwa, drewniane, zabytkowe obiekty sakralne - pierwszy to kościół rzymskokatolicki p.w. Wniebowzięcia
NMP, znajduje się na początku wsi, zaraz przy głównej drodze. Drugi - to dawna cerkiew greckokatolicka p.w. św. Michała Archanioła, obecnie zaadaptowana na potrzeby grupy wiernych prawosławnych.
Znajduje się ona w samym centrum miejscowości. I - prawdę powiedziawszy - jest to jeden z najmniej interesujących obiektów sakralnych tego rejonu. I tutaj - podobnie jak w przypadku świątyń z
Tylicza - aż prosi się, by dokonać małych porównać. Oczywiście dużo bardziej efektownie prezentuje się kościół katolicki. Cerkiew sprawia wrażenie zaniedbanej, zapomnianej. A szkoda. Najlepiej
jednak przyjechać tu i samodzielnie ocenić. Poza sprawami ducha w mieścinie można zadbać o bardziej przyziemne sprawy ciała - mianowicie znajduje się tutaj rewelacyjna karczma. Ceny raczej
wysokie, ale mimo to warto wejść i zobaczyć ją wewnątrz. Miła obsługa w tradycyjnych regionalnych strojach plus mistrzowskie kucharki dają piorunujący końcowy efekt. Polecamy.
Od Wysowej do granicy słowackiej to już właściwie rzut kamieniem. Mimo to, zmieściła się tam jeszcze maleńka wioska Blechnarka. Warto tam zajrzeć ze względu na znajdującą się tam cerkiew p.w. św.
Kosmy i Damiana. Wprawdzie nie jest to obiekt tak okazały jak wszystkie opisane dotąd, ale wyróżnia się pewnym małym szczegółem na tle pozostałych. Otóż jest to cerkiew murowana. Znajduje się
poniżej drogi, skąd jest bardzo dobry widok. Cerkiew przez wiele lat nie była używana, po wojnie przez jakiś czas traktowano ją jako magazyn, ale przetrwała w nienajgorszym stanie do dnia
dzisiejszego.
Kolejne miejsce to Zdynia, z drewnianą, greckokatolicką cerkwią p.w. Opieki NMP. Cerkiew otoczona jest niskim murkiem, którego integralną częścią jest drewniana dzwonnica z bramą wejściową.
Jednakże miejsce te jest szczególne z innego powodu. Otóż w Zdyni odbywają się corocznie międzynarodowe imprezy łemkowskie tzw. Watry. Na spotkaniu można zapoznać się z bogatą kulturą Łemków,
jest to także okazja dla rozrzuconej po całym świecie nacji do spotkań i wspólnych zabaw.
Ze Zdyni udaliśmy się do przejścia granicznego Konieczna, gdzie znajduje się ciekawa cerkiew dawniej greckokatolicka, a obecnie prawosławna p.w. św. Wasyla, wraz z przylegającym do niej
zabytkowym cmentarzem z czasów I wojny światowej.
Kolejnym przystankiem naszej wycieczki był Gładyszów, miejscowość z bardzo odmienną cerkwią greckokatolicką p.w. św. Michała Archanioła. Odmienność polega na innym typie budownictwa. To już nie
jest cerkiew typu zachodniołemkowskiego, tylko huculskiego, opartego na planie krzyża greckiego.
Następnie próbowaliśmy dostać się do wsi Krzywa. Ze względu na "bardzo dobre" oznakowanie dróg, próby zajęły nam całkiem sporo czasu, ale w końcu trafiliśmy na leśny trakt, którym dotarliśmy pod
kolejną cerkiew, p.w. św. Kosmy i Damiana. Położona właściwie przy samej drodze, niestety zamknięta. Więc ruszyliśmy dalej. Myliłby się ten, który stwierdziłby, że na dojeździe do Krzywej
skończyły się nasze kłopoty. Niestety dalej było jeszcze gorzej. Skończyła się utwardzona droga, wjechaliśmy na czyjeś pole i tym polem pomalutku podążaliśmy, zraszani rzęsistą ulewą, w kierunku
Radocyny. Po dobrej godzinie jazdy dojechaliśmy do Smolarzy, którzy wskazali nam inną polną drogę, która miała nas doprowadzić do Świątkowej. I wszystko byłoby dobrze, gdyby drobny szkopuł. Otóż
droga przechodziła wpław przez rzekę, a nasz samochód, który wiernie towarzyszył nam przez wiele wypraw, niestety nie jest amfibią. Jednakże zaryzykowaliśmy przeprawę i po jakimś czasie
dotarliśmy do miejscowości Świątkowa Wielka. Tutejsza cerkiew p.w. św. Michała Archanioła, należy do najładniejszych z przez nas odwiedzonych. Niezwykła budowla nie straciła nic ze swojego uroku,
pomimo deszczu. Żałowaliśmy, że nie udało się nam jej zobaczyć wewnątrz. W pobliżu znajduje się stary, łemkowski cmentarz. Kilkaset metrów dalej - Świątkowa Mała - i następna cerkiew, także p.w.
św. Michała Archanioła. Podobna konstrukcja, tylko odmienne położenie. Tutaj cerkiew leży na uboczu, z dala od głównej drogi, na wzgórzu. Dookoła ogrodzenie drewniane na podbudowie
murowanej.
Sąsiednia wieś Kotań także posiada cerkiew p.w. św. Kosmy i Damiana, jest to bardzo ładna drewniana cerkiew przykryta gontem, położona z dala od innych zabudowań, na wzgórzu. Bardzo sympatyczne,
ciche miejsce. I w ten oto sposób dotarliśmy do ostatniego przystanku naszej cerkiewnej podróży. Do miejscowości Krempna. Znajduje się tutaj, niemalże w samym centrum miasteczka drewniana cerkiew
p.w. św. Kosmy i Damiana. Wprawdzie w trakcie naszego pobytu nie znaleźliśmy nikogo, kto otworzyłby i udostępnił ją do zwiedzania, ale tak się złożyło, że można było wejść na wieżę i z galerii
przyjrzeć się cerkwi wewnątrz. Zrobiło to na nas niesamowite wrażenie.
I w ten oto sposób zakończyliśmy naszą samochodową przygodę po dzisiejszym Beskidzie Niskim, a dawnej łemkowszczyźnie. Teraz to już tylko powrót w rodzinne pielesze.
Obserwacje:
Historia z regionem i zamieszkującymi go ludźmi obeszła się tutaj bardzo brutalnie.
Niewiele tradycji można tutaj podejrzeć.
Na szczęście zaczyna się to zmieniać - część wysiedlonej ludności zaczyna wracać, organizowane są różnorodne imprezy łemkowskie. No i naszczęście w niezłym stanie zachowało się tutaj wiele cerkwi
- perełek architektury drewnianej. Już tylko dla nich warto tutaj przyjechać. My właśnie tak postąpiliśmy.
Tekst i zdjęcia: Cyprian Pawlaczyk, www.cypis.pl