Dobrze, że jestem stary

Dobrze, że jestem stary / Anna Radziukiewicz.- Przegląd Prawosławny, 2009, nr 11

Z arcybiskupem przemysko-nowosądeckim ADAMEM rozmawia Anna Radziukiewicz

Anna Radziukiewicz: – 23 cerkwie w diecezji przemysko-nowosądeckiej stanowią ciągle własność skarbu państwa. Niemniej prace nad ustawą, która przesądzi o dalszym losie tych świątyń, nabrały tempa.
Arcybiskup Adam: – Bardzo prawdopodobne, że Cerkiew stanie się właścicielem 21 świątyń. Natomiast cerkiew w Bielance będzie należała do Kościoła grekokatolickiego, my zaś będziemy musieli zbudować w tej wsi nową świątynię. Państwo ma wspomóc tę budowę. Zaś góra Jawor ma pozostać dalej własnością skarbu państwa.
– W niedalekim sąsiedztwie góry Jawor, w Wysowej, jest już monaster. Mnisi mają swój dom, naprzeciw cerkwi.
– To wielkie szczęście.
– O które zadbała siostra Władyki i jej mąż.
– To był ich letni dom. Wiele w ten dom włożyli pieniędzy. Przez kilka lat przyjeżdżali ze Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkają, i rozbudowywali i remontowali starą drewnianą ruinę. Ze względu na wiek coraz trudniej im było spędzać na Podkarpaciu letnie miesiące. Wtedy w Ameryce zjawił się kupiec. Była to bogata kobieta, która oferowała za dom w Wysowej pół miliona złotych. Dowiedzieliśmy się, że mieliby w nim zamieszkać uniccy mnisi. Siostra i jej mąż uznali jednak, że pieniądze to nie wszystko. I w ten sposób dom przeszedł na własność Cerkwi. Za darmo.
– To wielka ofiara ze strony siostry i szwagra Władyki.
– Oni są zadowoleni, że tu się ulokowali mnisi.
– Dom jest jakby stworzony na potrzeby monasteru.
– Tak, na górze jest sześć pokoików, każdy z łazienką, na dole miejsce na domową cerkiew, kuchnię, kancelarię.
– Jak miejscowi przyjęli ten ruch?
– Nie wierzyli najpierw, że dom został podarowany. Teraz wierzą, bo jest już akt notarialny jego przekazania na potrzeby Cerkwi.
– Jest teraz w Wysowej więcej pielgrzymów?
– Tak. Co ciekawe, przychodzą tu Rusini ze słowackiej strony. Wszak góra Jawor leży na polsko-słowackiej granicy. W tym roku święto apostołów Piotra i Pawła, pokrowitieli cerkwi na górze Jawor, zgromadziło szczególnie dużo pielgrzymów.
– A Władyka często jeździ na słowacką stronę?
– Kiedyś często. Ale w ciągu ostatnich dziesięciu lat w ogóle tam nie byłem, z wyjątkiem tego roku, kiedy udałem się z biskupem gorlickim Paisjuszem do Preszowa, Lucyny i Wołodzimirowa. Słowackie władze zabiegają o słowatyzację Cerkwi i nie lubią, kiedy do wiernych po drugiej stronie granicy zwracam się po ukraińsku.
– Mieliście kiedyś bliskie związki z Prawosławną Cerkwią Ameryki. Jak jest teraz?
– Te związki wygasają.
– Karpatorusini odegrali bardzo dużą rolę w kształtowaniu się Cerkwi za oceanem.
– Stali się jej filarem. Rodzice metropolity tej Cerkwi, Fieodosija pochodzili spod Sanoka. Metropolita German pochodzi z tamtej strony, z Zakarpacia. Wielu wybitnych duchownych tejże Cerkwi też ma korzenie na naszej ziemi – Nehrebecki pochodzi z Sieniawy, Skwir z Krępnej. Karpatorusami są Szafran, Klembara, Reszetar. I co ciekawe, ci ludzie wyjeżdżali stąd jako unici, a tam w Ameryce powracali do prawosławia. Masowo.
– Tamta generacja czuła jeszcze z wami związki?
– Tak. Tamci duchowni pamiętali o nas. Wiele nam pomagali. Młoda generacja duchownych amerykanizuje się. I nie pamięta o nas.
– A w Polsce obserwujemy z kolei proces polonizacji Cerkwi.
– Najbardziej na Białostocczyźnie. Tam duchowny, który powinien być strażnikiem swojej tradycji, rozmawia z córką czy synem po polsku. U nas jest to nie do pomyślenia, by dziecko duchownego nie umiało mówić po swojemu.
– Wśród naszych ludzi ciągle żywy jest argument – nie będę rozmawiać z dzieckiem po swojemu, bo mu się języki „pomieszają”.
– W takich przypadkach mówię rodzicom, że to im się wszystko dawno „pomieszało”. Przecież ich dziecko i tak doskonale opanuje język polski – w szkole, na podwórzu, serfując po internecie, telewizyjnych kanałach, słuchając radia. A gdzie ma się nauczyć swojego języka, jeśli nie od rodziców?
– Na Białostocczyźnie najczęściej rodzice, dziadkowie między sobą rozmawiają jeszcze po swojemu, ale do dziecka zwracają się już po polsku.
– Dam odmienny przykład, spod Sanoka. O. Felenczak z Morochowa jest Łemkiem, jego matuszka Francuzką. Ich dzieci mówią biegle po polsku, francusku, ukraińsku i trochę po łemkowsku. Im języki nie „mieszają się”. Te małe dzieci doskonale wiedzą, z kim w jakiej mowie rozmawiać. Bo dzieci wychowywane w środowisku dwu- lub wielojęzycznym zyskują elastyczność językową i lepiej rozwijają się intelektualnie.
– Cerkiew jest strażniczką wiary – można powiedzieć. I wystarczy.
– Ale również w naszym przypadku także strażniczką kultury i mowy. Tylko w Cerkwi mogliśmy pielęgnować przez kilkaset lat naszą tożsamość i język.
– U nas jest problem dialektów. Niewielu zna literacki białoruski czy ukraiński. Większość posługuje się to dialektem, uważając go chyba za język „gorszy” i może dlatego wypierając go ze swego życia.
– To niech używają dialektów! Przecież to mowa ich przodków.
– Widzę inny problem w bardzo słabej umiejętności poruszania się przez młodą generację w językach wschodniosłowiańskich. Tragedią młodych staje się ich odcięcie od literatury duchowej czy historycznej, powstałej i tworzonej dziś na Wschodzie, niezwykle bogatej. Czułabym się głucha, ślepa i jednostronna, gdybym nie mogła czytać w językach rosyjskim, białoruskim czy ukraińskim choćby prac historyków Cerkwi. Można powiedzieć – są przekłady na polski. Ale jest ich dramatycznie mało.
– Każde wydarzenie historyczne, każdy proces dziejowy wymaga wielostronnego oglądu, bo jest on inaczej postrzegany przez historyków należących do różnych narodów. Spójrzmy choćby na unię krewską, lubelską czy brzeską oczyma Polaka, Litwina, Białorusina i Ukraińca. Jeśli tak uczynimy, wyrobimy sobie sąd w miarę obiektywny.
Jagiełło, który podpisał unię krewską, jest dla Polaków bohaterem, który zapoczątkował dynastię Jagiellonów i rozpoczął proces wyprowadzania Korony z roli mało znaczącego państwa do środkowoeuropejskiej potęgi, ale już Litwini mogą go uważać za zdrajcę, bo od końca czternastego wieku następował, pod wpływem Korony, proces polonizacji ich wielkich rodów i okrajania znaczenia Wielkiego Księstwa Litewskiego. Albo unia brzeska – dla rzymskich katolików jest zwycięstwem Kościoła łacińskiego na Wschodzie, dla Rusinów nieraz bratobójczym piekłem.
– Polonizacja obejmuje również cerkiewną terminologię.
– Niemal wszyscy piszą teraz i mówią zamiast Cerkiew, Kościół prawosławny. A nawet historycy polscy, tacy jak Kazimierz Chodynicki, pisali przed wojną Cerkiew. Nie używali terminu Kościół prawosławny. Język staropolski zna termin Cerkiew, a nie Kościół, podobnie jest w kaszubskim i słowackim. Prawosławnego duchownego powszechnie nazywa się teraz księdzem.
„Proces latynizacji Cerkwi prawosławnej w Polsce przebiega prawidłowo” – przeczytałem w jakichś materiałach. Słowa te napisał Polak katolik.
Przed wojną na siłę wprowadzano do Cerkwi język polski. Iluż duchownych cierpiało, jakie kary zapłacili za to, że opierali się polonizacji. W więzieniach siedzieli. Teraz nacisków nie ma, ale my sami polonizujemy się. Dobrze, że jestem stary.
– Dziękuję bardzo za rozmowę.

Anna Radziukiewicz

Przegląd Prawosławny nr 11 (listopad 2009)

Arcybiskup Adam

Przegląd Prawosławny

Kliknij, aby przejść

do Przeglądu Prawosławnego