Mieszkańcy dawnej Perunki

   Z końcem czerwca 1947 roku Perunkę opuszczało siedemdziesiąt osiem rodzin. Pozostał tylko jeden Łemko, ożeniony z Czeszką. Wieś znacznie zmieniła swój wizerunek, dzięki przeprowadzonej tuż przed drugą wojną komasacji. Rozdrabniane przez lata grunty zostały scalone.
   Za pierwotną wsią wiele kolonii. Rolnicy na tzw. „przebudowie” wznosili nowe chyże niedaleko swoich pól. Perunka wzbogaciła się o nowe „dzielnice”: na Kryżach, na Czerteży, za Huszczom, nad Potokom, na Fyliwci, na Riwniach, za Werchom k. Beresta, na Jasinnyku, za Jałynamy.
   Autorzy książki „Perunka” przyjrzeli się także zmianom rodowym we wsi w ciągu ostatnich 160 lat. Z siedemnastu nazwisk zamieszczonych w spisie z 1788 roku zniknęły nazwiska Błaszczaków, Wańczaków, Wnyciaków, Rusynyków, Chopenów i Czerepyków. Natomiast w wykazie wyjeżdżających w 1945 roku na Ukrainę pojawiło się dziewiętnaście nowych nazwisk rodowych – Humeckich, Rusynków, Szkarupskich, Szczypczyków, Szafranów, Merenów, Makuchów i Żuków.
   
   PRZEDWOJENNE ŻYCIE PARAFIALNE
   toczyło się swoim trybem. We wsi działały dwa chóry parafialne, prawosławny i grekokatolicki. Grekokatolickim nadal kierował Sergiusz Bortniczak przy pomocy Jurka Adamiaka. Do prowadzenia chóru w cerkwi prawosławnej sprowadzono z Ukrainy niejakiego Porucidłę, pomieszkującego w Czyrnej. Antoni Rusynko uczył się u niego sztuki diakowania, którą przejął i kontynuował na Dolnym Śląsku w Przemkowie, gdzie psalmistą był do śmierci w 1980 roku.
   Nowo powstała parafia działała prężnie dzięki proboszczowi Stefanowi Paszkiewiczowi. Kilkunastoletni wówczas Grzegorz Bodniewicz wspomina jasełka z 1936 roku. Przyswojenie tekstu wymagało dwóch miesięcy, a i uszycie przez matuszkę Paszkiewiczową strojów też niemało czasu.
   W tym samym roku, po wyświęceniu cerkwi, parafia miała nowego gospodarza – o. Mariana Hrywnaka.
   Pełni entuzjazmu młodzi ludzie w wigilijny wieczór 6 stycznia 1936 roku wyruszyli z gwiazdą po domach. Tylko w samej Perunce odwiedzenie wszystkich domów przeciągnęło się do wieczora drugiego dnia Świąt. Wieść o grupie kolędniczej z Perunki szybko rozniosła się po okolicy. W następnych dniach odwiedzali chyże w sąsiedniej Kamiannej, Binczarowej i Florynce. Z jasełkami trafili nawet do oddalonych o 15 kilometrów Izb, gdzie występowali w cerkwi i otrzymali zaproszenie na rok następny.
   Za uzbierane w trakcie kolędy pieniądze rzeźbiarz Grzegorz Płaskoń z Izb wykonał do cerkwi w Perunce trzyrzędowy ikonostas.
   
   WE WRZEŚNIU 1939
   ciekawscy udawali się do głównych dróg – pod Hutę lub do Beresta – gdzie mogli obserwować przemarsz wojsk hitlerowskich w kierunku Nowego Sącza i Grybowa. Powiatowe i gminne urzędy okupanci obsadzili swoimi ludźmi.
   Po powrocie z wojny obronnej w 1939 roku Jan Kuncik i kilku gospodarzy we wsi rozpoczęli budowy nowych domów oraz powiększanie gospodarstw. W 1941 roku Kuncikowie wprowadzili się do nowego domu, stary zostawiając swojej siostrze Eufrozynie.
   Wojna przyniosła zmiany administracyjne w Cerkwi. Diecezja krakowsko-łemkowska przypadła podniesionemu w 1940 r. do godności biskupiej, przy aprobacie władz hitlerowskich, władyce Pałładijowi. Podzielił on łemkowskie parafie na dwa dziekanaty – wschodni w Czarnej z dziekanem o. Jurijem Pawłyszynem, źle postrzeganym przez władze za moskalofilskie poglądy, oraz zachodni z siedzibą we Florynce, do którego należała Perunka, gdzie funkcję dziekana pełnił o. Piotr Taranowski.
   W monografii Dymitra Rusynko i Adama Barny zapisano: Któregoś lata 1940 lub 1941 r. biskup Pałładij wraz z dwoma diakonami czy księżmi wybrał się parokonną bryczką z woźnicą na wizytę w niektórych parafiach na Zachodniej Łemkowszczyźnie.
   Wizytację rozpoczął podobno w Miliku, najstarszej parafii łemkowskiej, a stamtąd przez Krynicę, drogą na Słotwiny wyruszył przez Berest, Piorunkę do Florynki. Piorunka na tę wizytację przygotowywała się szczególnie uroczyście. Dwunastu jeźdźców w strojach ludowych na koniach przybranych wielobarwnymi wstążkami ruszyło do Beresta powitać dostojnego gościa i eskortować go aż do samej Piorunki. Na placu przed cerkwią tego letniego popołudnia czekał tłum. W cerkwi biskup odprawił moleben, spotkał się z wiernymi, na krótko zatrzymał się na plebanii u ówczesnego proboszcza o. Ignacego Kosmy i odjechał do Florynki.
   
   FAJERMENI I „ŻELAZNY PORZĄDEK”
   Perunka jako jedna z nielicznych wsi na Łemkowszczyźnie w okresie okupacji miała własną ochotniczą straż pożarną. Piętnastoma strażakami, zwanymi z niemiecka „fajermenami”, dowodził komendant Jan Dziubiński. Musztry strażackiej adeptów tak rzadkiego fachu uczył Jan Szkarupski, były podoficer wojska polskiego. Miejscowa straż otrzymała sikawkę konną z pełnym wyposażeniem w liny, węże, topory, a do jej uruchomienia potrzeba było aż czterech strażaków. Kiedy pewnego razu zdarzył się pożar w zagrodzie Józefa Gomułki, fajermenom udało się uratować zabudowania nie tylko sąsiednich gospodarstw, ale i poszkodowanej zagrody.
   Mieszkańcy wsi nie pamiętają, żeby kiedykolwiek miały miejsce pożary okolicznych lasów. Te były dobrze strzeżone.
   Tradycją stało się, że umundurowani fajermeni w białych kaskach od Wielkiego Piątku do Jutrzni Paschalnej pełnili honorowe warty przy grobie w cerkwi.
   Od 1940 roku Niemcy na roboty do Rzeszy zaczęli kierować młodych ludzi. Nieraz, przy pomocy policji ukraińskiej, urządzali łapanki. Raz udało się im schwytać aż osiem osób.
   Do 1945 roku do Niemiec i Austrii wywieziono dwadzieścia cztery osoby, w tym cztery kobiety. Młodzi byli także obciążeni obowiązkiem przymusowej pracy w młodzieżowych hufcach Baudienst i Abteilung. Dwunastu chłopców i cztery dziewczyny z Perunki po ukończeniu szesnastego roku życia pracowało przy naprawie dróg publicznych w okolicy.
   Grzegorz Bodniewicz, urodzony w 1927 roku, pracował na drodze do Powroźnika, tłukąc kamień, którego sterty Niemcy wywozili ciężarówkami, aby umocnić drogę z Krynicy do Nowego Sącza, a także z Krzyżówki do Mochnaczki Wyżnej, gdzie potem w 1944 roku koło Izb budowali linię okopów i bunkry.
   Z Powroźnika został przeniesiony do pracy w kamieniołomach w Krynicy, gdzie często Niemcy urządzali zbiórki celem „przeglądu mięśni” wśród darmowej siły roboczej. Grzegorz Boczniewicz wyglądał na krzepkiego młodzieńca, więc niemiecki strażnik powierzył mu ośmiokilogramową wiertarkę elektryczną z ponad 80-centymetrowym wiertłem, którą na wysokości kilku metrów drążył skały, wdychając przy tym mnóstwo pyłu. W wywiercone otwory drugi robotnik wkładał dynamit i zapalał lont.
   Z Krynicy trafił bardziej na wschód, w okolice Jasła, gdzie pracował przy budowie linii frontowej. Po dwóch tygodniach udało mu się zbiec wraz z Janem Biszczykiem z Czyrnej. Jednak po powrocie do domu prawie od razu trafił do kopania okopów na polach w Śnietnicy.
   
   KONIEC WOJNY I WYSIEDLENIA NA WSCHÓD
   Nadszedł 1945 rok. W połowie stycznia Niemcy wzdłuż granicy polsko-czeskiej wysadzili tory, mosty kolejowe na trasie Grybów-Nowy Sącz oraz tunel w Ptaszkowej. Po kilku dniach w łemkowskich wioskach w gminie Tylicz i Grybów pojawili się radzieccy saperzy, by odbudować zniszczenia. Ci sami ludzie, którzy kilka dni wcześniej pracowali przy budowie okopów, znów zostali objęci obowiązkiem przymusowej pracy. Młodzi mężczyźni po powrocie z Ptaszkowej, gdzie w ciężkich warunkach, bez sprzętu, niemal ręcznie w ciągu dwóch tygodni w dzień i w nocy odbudowali most, aby transporty mogły ruszyć na front, cieszyli się, że odsunął się on daleko od linii Karpat i nareszcie nastąpi spokój.
   Niestety, już w połowie marca w Perunce pojawili się agenci radzieccy, aby nakłaniać zdrowych mężczyzn w wieku od 18 do 40 lat do wstąpienia do armii.
   Jan Szafran w swoich wydanych w Kanadzie wspomnieniach pisze: Mówili, że jak ktoś z poborowych... nie zgłosi się, to będzie uznany za wroga Związku Radzieckiego i wraz z rodziną wywieziony na Sybir. Aby naszej rodziny nie deportowali, sam byłem zmuszony zgłosić się Armii Czerwonej, ale dopiero za trzecim razem. Nikt z Perunki po pierwszym i drugim wezwaniu się nie zgłosił.
   Armia Czerwona pociągnęła za sobą szesnastu mężczyzn. Ośmiu poległo w drodze na Berlin, na odcinku Bielsko-Biała – Praga. Pięciu zostało rannych. Wśród poległych był Jan – brat Grzegorza Bodniewicza. Przez lata Grzegorz i rodziny poległych pisali listy do instytucji z prośbą o wskazanie mogił poległych. Bez skutku.
   Udało się wrócić zaledwie trzem żołnierzom – Szymonowi Bendzińskiemu, Mateuszowi Kuźmiakowi i Andrzejowi Kopczy. Dwaj pierwsi oraz ranny Jan Jedynak wkrótce wyjechali „dobrowolnie” na Ukrainę, bo mieli kłopoty z władzą.
   Wiosną 1945 roku we wsi pojawili się agenci, by werbować do wyjazdu na Ukrainę. W 1940 roku nikt z perunczan nie wyjechał na wschód, teraz wyjazd był nieunikniony.
   Kwestia dobrowolnego przesiedlenia od początku podzieliła mieszkańców. Powołano komitet przesiedleńczy, przed którego siedzibą wieczorami agenci na zebraniach przy suto zakrapianym stole i zabawie roztaczali wizje beztroskiego życia na wschodzie.
   Nestor Bodniewicz, urodzony w 1880 roku i znający Rosję z czasów I wojny, nie dał się przekonać: – Pojechałbym zaraz, gdyby była tam władza carska, ale teraz nie pojadę – wyjaśnił. Za taką krytykę ustroju wraz z sześcioma gospodarzami został zamknięty na kilka godzin w piwnicy sąsiada.
   Pierwsi chętni wyjechali z końcem czerwca 1945 roku. Sprzedażą pozostawionych gospodarstw władze zajęły się jeszcze z końcem 1945 roku.
   W kwietniu 1946 roku we wsi ponownie pojawili się agenci. Tym razem z pomocą przyszli im żołnierze wojska polskiego, milicja oraz miejscowe władze powiatowe, chcące pozbyć się sąsiadów Rusinów. Ostatecznie, po dwóch miesiącach nacisku, Perunka zmniejszyła się o trzydzieści dziewięć rodzin.
   Opustoszały też parafie, niektórzy duchowni prawosławni wyjechali za wiernymi na wschód. W Piorunce nie było proboszcza. Warszawska kuria metropolitalna w maju 1946 roku do Piorunki i Banicy, gdzie też nie było proboszcza, wysłała o. Włodzimierza Wieżańskiego. 22 i 23 maja spędziłem na pieszej podróży do wsi Izby, celem nawiązania kontaktu z proboszczem Dymitrem Chylakiem oraz zwiedzenia wsi i cerkwi w Piorunce, Banicy i Czyrnej. [...] 27 maja 1946 r. (niedziela) odprawiłem nabożeństwo we Florynce i wieczernię w Piorunce. Na nabożeństwa te zebrało się około 500 osób – wspomina w swoich zapiskach kapłan.
   Ponadto w latach 1945-1947 nabożeństwa odprawiał, obsługując kilka parafii, o. Stefan Biegun. Z jego zapisków dowiadujemy się, że w maju 1946 roku parafianie postanowili dzwony cerkiewne przewieźć na przechowanie do Florynki pod opiekę o. Bieguna. Niestety, starosta nie wyraził na to zgody tłumacząc, że obecnie administrowaniem mieniem cerkiewnym na terenie powiatu miało się zajmować wojsko.
   Dla społeczności w Piorunce nastały bardzo ciężkie czasy. W lasach pojawiła się partyzantka ukraińska. Dniem przychodziło do wsi wojsko polskie, nocą ludzie z lasu. W Czyrnej powiesili sołtysa i na ludzi padł strach. Nikomu nie mogli ufać, ich bezpieczny świat zaczynał się rozpadać na dobre. W tych trudnych czasach w czasie wojny sołtysem był Jakub Żuk, ojciec zmarłego o. mitrata Michała Żuka z Lubina, a od 1946 roku – Jan Kuncik.
   
   WIOSNA 1947 ROKU ZAPOWIADAŁA DOBRE PLONY.

   26 czerwca w czwartek do domu sołtysa przyjechało wojsko polskie, spisać wszystkich mieszkańców wsi. Polecono następnego dnia wysłać kilka wolnych furmanek do Mochnaczki. Wyznaczeni gospodarze zostali zawróceni z drogi, bo nadeszła wieść, że wojsko rozpoczęło już wysiedlanie domów „na przebudowie” i górnym krańcu wsi. Na końcu wysiedlano mieszkańców dolnego krańca, graniczącego z Polanami. Przydzieleni furmani z Polan pomagali wywozić dobytek swoich sąsiadów. Jednak nie dla wszystkich wystarczyło wynajętych wozów. Dziesięcioosobowa rodzina Jana Szafrana musiała zadowolić się dwoma małymi wozami, na które zapakowano w ostatniej chwili dwie naprędce zawinięte płachty suszonych ziemniaków, trzy worki zboża, płachtę suszonego chleba i kilka dopiero co świeżo wypieczonych. Ludzie płakali i całowali progi rodzinnych domów żegnając się z ukochaną Łemkowszczyną. We wsi została rodzina Dymitra Polańskiego, mieszkającego w pierwszym domu na skraju wsi. Wszyscy z nimi żegnali się, a oni płakali najbardziej.
   W książce zamieszczono, według kart przesiedleńczych, spis nie tylko zabieranego inwentarza żywego i sprzętów, ale także mienia pozostawionego – zabudowań oraz ziemi.
   Wysiedleńcy z Piorunki odjeżdżali ze stacji w Grybowie. Ponad dwadzieścia kilometrów przez Polany, Florynkę i Kąclową szli obok wozów z dobytkiem, prowadząc inwentarz. Na wozach jechały małe dzieci. Reakcje przyglądających się były pełne współczucia: – Dokąd wiozą tych biednych ludzi? – Dobrze że wysiedlają tych banderowców – mówili inni.
   Na stacji w Grybowie czekali przez noc pod mostem. Nie podstawiono wagonów, gdyż nie skończono wysiedlać ludności powiatu gorlickiego.
   – Jako sześciolatek zapamiętałem dobrze transport wagonem towarowym bez dachu ze stacji w Grybowie – wspomina Dymitr Rusynko. – Matka posadziła mnie na pościeli, żebym mógł widzieć, co dzieje się „za oknem”. Pęd powietrza porwał mi czapkę.
   Po trzech dniach transport dotarł do Oświęcimia, gdzie zgromadzono też ludzi z innych transportów. Wszystkich zaszczepiono i dano po kawałku chleba, a tych, którzy byli w wykazach, zaczęto przepytywać. Jana Szafrana uratował radziecki oficer, który dowiedział się, że był on w Armii Czerwonej. Paweł Kuncik nie miał tego szczęścia.
   – Paweł przyjaźnił się ze mną od 1947 roku, ale nie przyznał się, że był w Jaworznie – mówi Adam Barna.
   Poznali się na Dolnym Śląsku. Spotykali się w cerkwi w Stodołowicach, późniejszych Studzionkach, gdzie już 14 listopada 1947 w poewangelickiej świątyni powstała pierwsza z łemkowskich parafii na Dolnym Śląsku. Dopiero po 50. latach w książce Kazimierza Mierosławskiego „Centralny Obóz pracy Jaworzno – podobóz ukraiński – 1947-1949 r.” ze zdumieniem w wykazach więźniów znalazł swego kolegę z kawalerskich czasów. Podobno Paweł Kuncik tuż przed wysiedleniem po zabawie w Zielone Święta pojechał do Grybowa rowerem. Po drodze został zatrzymany przez milicję. Najprawdopodobniej do obozu w Jaworznie trafił poprzez areszt w Grybowie i Nowym Sączu. Zwolniony po pięciu miesiącach, odnalazł rodzinę w Stodołowicach.
   – Władze obozu, zwalniając więźniów, wymuszały pod groźbą ponownego, w gorszych warunkach, uwięzienia, zachowanie pobytu w obozie w tajemnicy – mówi Adam Barna.
   Na Dolnym Śląsku Łemków z Perunki osiedlono w okolicach Przemkowa, Rudnej koło Lubina. Po 1956 roku nie mogli wrócić do rodzinnej wsi z powodu zakazu władz powiatu nowosądeckiego.
   Na miejscowym cmentarzu w Piorunce, pod pisanym cyrylicą nagrobkiem z sześcioramiennym krzyżem spoczywają ostatni jej Łemkowie: Dymitr, Maria i Julia Polańscy.
   
   Anna Rydzanicz
   fot. autorka

 

Przegląd Prawosławny nr 6(264) czerwiec 2007

 

Mieszkańcy dawnej Perunki cz. 1



   Z końcem czerwca 1947 roku Perunkę opuszczało siedemdziesiąt osiem rodzin. Pozostał tylko jeden Łemko, ożeniony z Czeszką. Wieś znacznie zmieniła swój wizerunek, dzięki przeprowadzonej tuż przed drugą wojną komasacji. Rozdrabniane przez lata grunty zostały scalone.

   Za pierwotną wsią wiele kolonii. Rolnicy na tzw. „przebudowie” wznosili nowe chyże niedaleko swoich pól. Perunka wzbogaciła się o nowe „dzielnice”: na Kryżach, na Czerteży, za Huszczom, nad Potokom, na Fyliwci, na Riwniach, za Werchom k. Beresta, na Jasinnyku, za Jałynamy.

   Autorzy książki „Perunka” przyjrzeli się także zmianom rodowym we wsi w ciągu ostatnich 160 lat. Z siedemnastu nazwisk zamieszczonych w spisie z 1788 roku zniknęły nazwiska Błaszczaków, Wańczaków, Wnyciaków, Rusynyków, Chopenów i Czerepyków. Natomiast w wykazie wyjeżdżających w 1945 roku na Ukrainę pojawiło się dziewiętnaście nowych nazwisk rodowych – Humeckich, Rusynków, Szkarupskich, Szczypczyków, Szafranów, Merenów, Makuchów i Żuków.

   

   PRZEDWOJENNE ŻYCIE PARAFIALNE 

   toczyło się swoim trybem. We wsi działały dwa chóry parafialne, prawosławny i grekokatolicki. Grekokatolickim nadal kierował Sergiusz Bortniczak przy pomocy Jurka Adamiaka. Do prowadzenia chóru w cerkwi prawosławnej sprowadzono z Ukrainy niejakiego Porucidłę, pomieszkującego w Czyrnej. Antoni Rusynko uczył się u niego sztuki diakowania, którą przejął i kontynuował na Dolnym Śląsku w Przemkowie, gdzie psalmistą był do śmierci w 1980 roku.

   Nowo powstała parafia działała prężnie dzięki proboszczowi Stefanowi Paszkiewiczowi. Kilkunastoletni wówczas Grzegorz Bodniewicz wspomina jasełka z 1936 roku. Przyswojenie tekstu wymagało dwóch miesięcy, a i uszycie przez matuszkę Paszkiewiczową strojów też niemało czasu.

   W tym samym roku, po wyświęceniu cerkwi, parafia miała nowego gospodarza – o. Mariana Hrywnaka.

   Pełni entuzjazmu młodzi ludzie w wigilijny wieczór 6 stycznia 1936 roku wyruszyli z gwiazdą po domach. Tylko w samej Perunce odwiedzenie wszystkich domów przeciągnęło się do wieczora drugiego dnia Świąt. Wieść o grupie kolędniczej z Perunki szybko rozniosła się po okolicy. W następnych dniach odwiedzali chyże w sąsiedniej Kamiannej, Binczarowej i Florynce. Z jasełkami trafili nawet do oddalonych o 15 kilometrów Izb, gdzie występowali w cerkwi i otrzymali zaproszenie na rok następny.

   Za uzbierane w trakcie kolędy pieniądze rzeźbiarz Grzegorz Płaskoń z Izb wykonał do cerkwi w Perunce trzyrzędowy ikonostas.

   

   WE WRZEŚNIU 1939

   ciekawscy udawali się do głównych dróg – pod Hutę lub do Beresta – gdzie mogli obserwować przemarsz wojsk hitlerowskich w kierunku Nowego Sącza i Grybowa. Powiatowe i gminne urzędy okupanci obsadzili swoimi ludźmi.

   Po powrocie z wojny obronnej w 1939 roku Jan Kuncik i kilku gospodarzy we wsi rozpoczęli budowy nowych domów oraz powiększanie gospodarstw. W 1941 roku Kuncikowie wprowadzili się do nowego domu, stary zostawiając swojej siostrze Eufrozynie.

   Wojna przyniosła zmiany administracyjne w Cerkwi. Diecezja krakowsko-łemkowska przypadła podniesionemu w 1940 r. do godności biskupiej, przy aprobacie władz hitlerowskich, władyce Pałładijowi. Podzielił on łemkowskie parafie na dwa dziekanaty – wschodni w Czarnej z dziekanem o. Jurijem Pawłyszynem, źle postrzeganym przez władze za moskalofilskie poglądy, oraz zachodni z siedzibą we Florynce, do którego należała Perunka, gdzie funkcję dziekana pełnił o. Piotr Taranowski.

   W monografii Dymitra Rusynko i Adama Barny zapisano: Któregoś lata 1940 lub 1941 r. biskup Pałładij wraz z dwoma diakonami czy księżmi wybrał się parokonną bryczką z woźnicą na wizytę w niektórych parafiach na Zachodniej Łemkowszczyźnie.

   Wizytację rozpoczął podobno w Miliku, najstarszej parafii łemkowskiej, a stamtąd przez Krynicę, drogą na Słotwiny wyruszył przez Berest, Piorunkę do Florynki. Piorunka na tę wizytację przygotowywała się szczególnie uroczyście. Dwunastu jeźdźców w strojach ludowych na koniach przybranych wielobarwnymi wstążkami ruszyło do Beresta powitać dostojnego gościa i eskortować go aż do samej Piorunki. Na placu przed cerkwią tego letniego popołudnia czekał tłum. W cerkwi biskup odprawił moleben, spotkał się z wiernymi, na krótko zatrzymał się na plebanii u ówczesnego proboszcza o. Ignacego Kosmy i odjechał do Florynki.

FAJERMENI I „ŻELAZNY PORZĄDEK” 

   Perunka jako jedna z nielicznych wsi na Łemkowszczyźnie w okresie okupacji miała własną ochotniczą straż pożarną. Piętnastoma strażakami, zwanymi z niemiecka „fajermenami”, dowodził komendant Jan Dziubiński. Musztry strażackiej adeptów tak rzadkiego fachu uczył Jan Szkarupski, były podoficer wojska polskiego. Miejscowa straż otrzymała sikawkę konną z pełnym wyposażeniem w liny, węże, topory, a do jej uruchomienia potrzeba było aż czterech strażaków. Kiedy pewnego razu zdarzył się pożar w zagrodzie Józefa Gomułki, fajermenom udało się uratować zabudowania nie tylko sąsiednich gospodarstw, ale i poszkodowanej zagrody.

   Mieszkańcy wsi nie pamiętają, żeby kiedykolwiek miały miejsce pożary okolicznych lasów. Te były dobrze strzeżone.

   Tradycją stało się, że umundurowani fajermeni w białych kaskach od Wielkiego Piątku do Jutrzni Paschalnej pełnili honorowe warty przy grobie w cerkwi.

   Od 1940 roku Niemcy na roboty do Rzeszy zaczęli kierować młodych ludzi. Nieraz, przy pomocy policji ukraińskiej, urządzali łapanki. Raz udało się im schwytać aż osiem osób.

   Do 1945 roku do Niemiec i Austrii wywieziono dwadzieścia cztery osoby, w tym cztery kobiety. Młodzi byli także obciążeni obowiązkiem przymusowej pracy w młodzieżowych hufcach Baudienst i Abteilung. Dwunastu chłopców i cztery dziewczyny z Perunki po ukończeniu szesnastego roku życia pracowało przy naprawie dróg publicznych w okolicy.

   Grzegorz Bodniewicz, urodzony w 1927 roku, pracował na drodze do Powroźnika, tłukąc kamień, którego sterty Niemcy wywozili ciężarówkami, aby umocnić drogę z Krynicy do Nowego Sącza, a także z Krzyżówki do Mochnaczki Wyżnej, gdzie potem w 1944 roku koło Izb budowali linię okopów i bunkry.

   Z Powroźnika został przeniesiony do pracy w kamieniołomach w Krynicy, gdzie często Niemcy urządzali zbiórki celem „przeglądu mięśni” wśród darmowej siły roboczej. Grzegorz Boczniewicz wyglądał na krzepkiego młodzieńca, więc niemiecki strażnik powierzył mu ośmiokilogramową wiertarkę elektryczną z ponad 80-centymetrowym wiertłem, którą na wysokości kilku metrów drążył skały, wdychając przy tym mnóstwo pyłu. W wywiercone otwory drugi robotnik wkładał dynamit i zapalał lont.

   Z Krynicy trafił bardziej na wschód, w okolice Jasła, gdzie pracował przy budowie linii frontowej. Po dwóch tygodniach udało mu się zbiec wraz z Janem Biszczykiem z Czyrnej. Jednak po powrocie do domu prawie od razu trafił do kopania okopów na polach w Śnietnicy.

   

   KONIEC WOJNY I WYSIEDLENIA NA WSCHÓD

   Nadszedł 1945 rok. W połowie stycznia Niemcy wzdłuż granicy polsko-czeskiej wysadzili tory, mosty kolejowe na trasie Grybów-Nowy Sącz oraz tunel w Ptaszkowej. Po kilku dniach w łemkowskich wioskach w gminie Tylicz i Grybów pojawili się radzieccy saperzy, by odbudować zniszczenia. Ci sami ludzie, którzy kilka dni wcześniej pracowali przy budowie okopów, znów zostali objęci obowiązkiem przymusowej pracy. Młodzi mężczyźni po powrocie z Ptaszkowej, gdzie w ciężkich warunkach, bez sprzętu, niemal ręcznie w ciągu dwóch tygodni w dzień i w nocy odbudowali most, aby transporty mogły ruszyć na front, cieszyli się, że odsunął się on daleko od linii Karpat i nareszcie nastąpi spokój.

   Niestety, już w połowie marca w Perunce pojawili się agenci radzieccy, aby nakłaniać zdrowych mężczyzn w wieku od 18 do 40 lat do wstąpienia do armii.

   Jan Szafran w swoich wydanych w Kanadzie wspomnieniach pisze: Mówili, że jak ktoś z poborowych... nie zgłosi się, to będzie uznany za wroga Związku Radzieckiego i wraz z rodziną wywieziony na Sybir. Aby naszej rodziny nie deportowali, sam byłem zmuszony zgłosić się Armii Czerwonej, ale dopiero za trzecim razem. Nikt z Perunki po pierwszym i drugim wezwaniu się nie zgłosił.

   Armia Czerwona pociągnęła za sobą szesnastu mężczyzn. Ośmiu poległo w drodze na Berlin, na odcinku Bielsko-Biała – Praga. Pięciu zostało rannych. Wśród poległych był Jan – brat Grzegorza Bodniewicza. Przez lata Grzegorz i rodziny poległych pisali listy do instytucji z prośbą o wskazanie mogił poległych. Bez skutku.

   Udało się wrócić zaledwie trzem żołnierzom – Szymonowi Bendzińskiemu, Mateuszowi Kuźmiakowi i Andrzejowi Kopczy. Dwaj pierwsi oraz ranny Jan Jedynak wkrótce wyjechali „dobrowolnie” na Ukrainę, bo mieli kłopoty z władzą.

   Wiosną 1945 roku we wsi pojawili się agenci, by werbować do wyjazdu na Ukrainę. W 1940 roku nikt z perunczan nie wyjechał na wschód, teraz wyjazd był nieunikniony.

   Kwestia dobrowolnego przesiedlenia od początku podzieliła mieszkańców. Powołano komitet przesiedleńczy, przed którego siedzibą wieczorami agenci na zebraniach przy suto zakrapianym stole i zabawie roztaczali wizje beztroskiego życia na wschodzie.

   Nestor Bodniewicz, urodzony w 1880 roku i znający Rosję z czasów I wojny, nie dał się przekonać: – Pojechałbym zaraz, gdyby była tam władza carska, ale teraz nie pojadę – wyjaśnił. Za taką krytykę ustroju wraz z sześcioma gospodarzami został zamknięty na kilka godzin w piwnicy sąsiada.

   Pierwsi chętni wyjechali z końcem czerwca 1945 roku. Sprzedażą pozostawionych gospodarstw władze zajęły się jeszcze z końcem 1945 roku.

   W kwietniu 1946 roku we wsi ponownie pojawili się agenci. Tym razem z pomocą przyszli im żołnierze wojska polskiego, milicja oraz miejscowe władze powiatowe, chcące pozbyć się sąsiadów Rusinów. Ostatecznie, po dwóch miesiącach nacisku, Perunka zmniejszyła się o trzydzieści dziewięć rodzin.

   Opustoszały też parafie, niektórzy duchowni prawosławni wyjechali za wiernymi na wschód. W Piorunce nie było proboszcza. Warszawska kuria metropolitalna w maju 1946 roku do Piorunki i Banicy, gdzie też nie było proboszcza, wysłała o. Włodzimierza Wieżańskiego. 22 i 23 maja spędziłem na pieszej podróży do wsi Izby, celem nawiązania kontaktu z proboszczem Dymitrem Chylakiem oraz zwiedzenia wsi i cerkwi w Piorunce, Banicy i Czyrnej. [...] 27 maja 1946 r. (niedziela) odprawiłem nabożeństwo we Florynce i wieczernię w Piorunce. Na nabożeństwa te zebrało się około 500 osób – wspomina w swoich zapiskach kapłan.

   Ponadto w latach 1945-1947 nabożeństwa odprawiał, obsługując kilka parafii, o. Stefan Biegun. Z jego zapisków dowiadujemy się, że w maju 1946 roku parafianie postanowili dzwony cerkiewne przewieźć na przechowanie do Florynki pod opiekę o. Bieguna. Niestety, starosta nie wyraził na to zgody tłumacząc, że obecnie administrowaniem mieniem cerkiewnym na terenie powiatu miało się zajmować wojsko.

   Dla społeczności w Piorunce nastały bardzo ciężkie czasy. W lasach pojawiła się partyzantka ukraińska. Dniem przychodziło do wsi wojsko polskie, nocą ludzie z lasu. W Czyrnej powiesili sołtysa i na ludzi padł strach. Nikomu nie mogli ufać, ich bezpieczny świat zaczynał się rozpadać na dobre. W tych trudnych czasach w czasie wojny sołtysem był Jakub Żuk, ojciec zmarłego o. mitrata Michała Żuka z Lubina, a od 1946 roku – Jan Kuncik.

   

   WIOSNA 1947 ROKU ZAPOWIADAŁA DOBRE PLONY.

   26 czerwca w czwartek do domu sołtysa przyjechało wojsko polskie, spisać wszystkich mieszkańców wsi. Polecono następnego dnia wysłać kilka wolnych furmanek do Mochnaczki. Wyznaczeni gospodarze zostali zawróceni z drogi, bo nadeszła wieść, że wojsko rozpoczęło już wysiedlanie domów „na przebudowie” i górnym krańcu wsi. Na końcu wysiedlano mieszkańców dolnego krańca, graniczącego z Polanami. Przydzieleni furmani z Polan pomagali wywozić dobytek swoich sąsiadów. Jednak nie dla wszystkich wystarczyło wynajętych wozów. Dziesięcioosobowa rodzina Jana Szafrana musiała zadowolić się dwoma małymi wozami, na które zapakowano w ostatniej chwili dwie naprędce zawinięte płachty suszonych ziemniaków, trzy worki zboża, płachtę suszonego chleba i kilka dopiero co świeżo wypieczonych. Ludzie płakali i całowali progi rodzinnych domów żegnając się z ukochaną Łemkowszczyną. We wsi została rodzina Dymitra Polańskiego, mieszkającego w pierwszym domu na skraju wsi. Wszyscy z nimi żegnali się, a oni płakali najbardziej.

   W książce zamieszczono, według kart przesiedleńczych, spis nie tylko zabieranego inwentarza żywego i sprzętów, ale także mienia pozostawionego – zabudowań oraz ziemi.

   Wysiedleńcy z Piorunki odjeżdżali ze stacji w Grybowie. Ponad dwadzieścia kilometrów przez Polany, Florynkę i Kąclową szli obok wozów z dobytkiem, prowadząc inwentarz. Na wozach jechały małe dzieci. Reakcje przyglądających się były pełne współczucia: – Dokąd wiozą tych biednych ludzi? – Dobrze że wysiedlają tych banderowców – mówili inni.

   Na stacji w Grybowie czekali przez noc pod mostem. Nie podstawiono wagonów, gdyż nie skończono wysiedlać ludności powiatu gorlickiego.

   – Jako sześciolatek zapamiętałem dobrze transport wagonem towarowym bez dachu ze stacji w Grybowie – wspomina Dymitr Rusynko. – Matka posadziła mnie na pościeli, żebym mógł widzieć, co dzieje się „za oknem”. Pęd powietrza porwał mi czapkę.

   Po trzech dniach transport dotarł do Oświęcimia, gdzie zgromadzono też ludzi z innych transportów. Wszystkich zaszczepiono i dano po kawałku chleba, a tych, którzy byli w wykazach, zaczęto przepytywać. Jana Szafrana uratował radziecki oficer, który dowiedział się, że był on w Armii Czerwonej. Paweł Kuncik nie miał tego szczęścia.

   – Paweł przyjaźnił się ze mną od 1947 roku, ale nie przyznał się, że był w Jaworznie – mówi Adam Barna.

   Poznali się na Dolnym Śląsku. Spotykali się w cerkwi w Stodołowicach, późniejszych Studzionkach, gdzie już 14 listopada 1947 w poewangelickiej świątyni powstała pierwsza z łemkowskich parafii na Dolnym Śląsku. Dopiero po 50. latach w książce Kazimierza Mierosławskiego „Centralny Obóz pracy Jaworzno – podobóz ukraiński – 1947-1949 r.” ze zdumieniem w wykazach więźniów znalazł swego kolegę z kawalerskich czasów. Podobno Paweł Kuncik tuż przed wysiedleniem po zabawie w Zielone Święta pojechał do Grybowa rowerem. Po drodze został zatrzymany przez milicję. Najprawdopodobniej do obozu w Jaworznie trafił poprzez areszt w Grybowie i Nowym Sączu. Zwolniony po pięciu miesiącach, odnalazł rodzinę w Stodołowicach.

 

   – Władze obozu, zwalniając więźniów, wymuszały pod groźbą ponownego, w gorszych warunkach, uwięzienia, zachowanie pobytu w obozie w tajemnicy – mówi Adam Barna.

   Na Dolnym Śląsku Łemków z Perunki osiedlono w okolicach Przemkowa, Rudnej koło Lubina. Po 1956 roku nie mogli wrócić do rodzinnej wsi z powodu zakazu władz powiatu nowosądeckiego.

   Na miejscowym cmentarzu w Piorunce, pod pisanym cyrylicą nagrobkiem z sześcioramiennym krzyżem spoczywają ostatni jej Łemkowie: Dymitr, Maria i Julia Polańscy.

   

   Anna Rydzanicz

   fot. autorka

 

Przegląd Prawosławny nr 6(264) czerwiec 2007

 

Mieszkańcy dawnej Perunki cz. 1