Prawosławni Słowacy nie mają ani jednego monasteru. Powstałą więc dwa lata temu wspólnotę w Wysowej, leżącą w pobliżu słowackiej granicy, gotowi są traktować jak swój monaster, tym bardziej Świętą Górą Jawor, którą opiekują się mnisi z Wysowej. Wszak góra rozpostarła swe stoki po obu stronach granicy, szczyt zostawiając Polsce.
Może to nie przypadek, że tuż po założeniu wspólnoty Słowacy byli w Wysowej pierwszymi pielgrzymami. Przyjechało dwoje studentów – Marek i Anna, wtedy narzeczeni, i jeszcze troje z nimi. Dziś to
o. Marek i matuszka Anna, przyjaciele monasteru, którzy coraz to z nowymi pielgrzymami tu przybywają.
Niebawem droga z Wysowej na Słowację skróci się o ponad dwadzieścia kilometrów, za sprawą kolejnego przejścia granicznego, które poprowadzi przez Blechnarkę, wieś oddaloną od Wysowej o trzy
kilometry. W Blechnarce jest cerkiew, która podobnie jak ta w Wysowej św. Michała Archanioła, znalazła się na liście dwudziestu jeden spornych świątyń, ostatecznie przekazanych na początku tego
roku Cerkwi prawosławnej. W tej cerkwi służą mnisi z Wysowej – o. Pafnucy, ihumen, i o. Mojżesz.
– A jeśli chcecie pokazać swym gościom prawosławną Słowację, dokąd ich wieziecie przede wszystkim? – pytam o. Pafnucego.
– Do Waratki, czyli do o. Piotra Sawczaka i matuszki Joanny, ale i ich trójki dzieci – Julianki, Andrijka, i Sztefanka, wspaniale wychowywanych. O. Piotr ma zaledwie trzydzieści kilka lat, a jest
już niezwykle dojrzałym duchownym. Ma dar skupiania młodzieży. 25 kwietnia o. Piotr zaprosił biskupa gorlickiego Paisjusza, preszowskiego Jana, również nas, mnichów, i wielu duchownych, na
wyświęcenie cerkwi w Waratce, drewnianej z 1924 roku. Na Słowacji to bardzo rzadki przypadek, by w rękach prawosławnych pozostała tak stara cerkiew. Po przemianach przełomu lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych cerkwie masowo przejmowali unici. Wysiłki prawosławnych przy budowie nowych świątyń – a powstało ich około stu – wpierał słowacki rząd.
Prawosławni na Słowacji, choć jest ich zaledwie pięćdziesiąt tysięcy, żyją w większych skupiskach, niż ich bracia po drugiej stronie gór. Nie dotknęła ich Akcja Wisła – przesiedlająca i
rozpraszająca, wtapiająca prawosławnych w polsko-katolickie morze.
Z Wysowej blisko jest i do o. Jana z Becherowa i o. Andreja z Kurowa, bo i z nimi nasi mnisi się przyjaźnią. I blisko do Bardejowa, gdzie piękną cerkiew wzniesiono.
NA GÓRZE
Najwięcej Słowaków gromadzi się w święto apostołów Piotra i Pawła na Świętej Górze Jawor. Nawet pielgrzymi wyznaczają w ostatnich latach trasę swego podwiga i misji tak, by iść na Piotra i Pawła
na górę Jawor i po polskiej, i po czeskiej stronie.
Kiedy pojawili się w Wysowej mnisi, ożyła modlitwa w cerkiewce na górze Jawor. Służą tu w każdą środę o godzinie siedemnastej akatyst do Matki Bożej. Wiernych gromadzi się tu zwykle więcej, niż
na służbie w cerkwi u podnóża góry (2,5 km w dół), czyli w Wysowej.
– Bardzo lubię tu służyć – mówi o. Mojżesz. – Tyle w tym miejscu spokoju, lekkości, świętości.
Cerkiewka powoli wyzbywa się ubogiego wyglądu. Nowe podświeczniki wyparły skrzynki z piaskiem. Są nowe chorągwie, ikony, naczynia liturgiczne. W jednoprzestrzennym wnętrzu, tak charakterystycznym
dla kultu zachodniego, część ołtarzową wyznaczyły już dwie duże ikony – Spasitiela i Bogarodzicy.
Naprzeciw wejścia do cerkwi stoi krzyż. To w tym miejscu trzykrotnie objawiła się Matka Boża, ostatni raz w święto apostołów Piotra i Pawła 12 lipca 1925 roku. Objawiła się kobiecie, która na
słowacką stronę chodziła do cerkwi na święto. Ponieważ objawienie nastąpiło w nocy, ludzie mogli zobaczyć dziwne zjawisko, światłość nad górą Jawor.
Obok cerkwi znajduje się studzienka ze świętą wodą, powoli wyrastają krzyże, znaczące przybycie kolejnych pielgrzymów. I ta dzikość góry, z głębokim jarem, biegnącym wzdłuż drogi, bukami o
powykręcanych konarach i potężnych pniach, jakby odsuwała cywilizację, zbliżała do innego świata. I tylko turyści, nieraz w krótkich spodniach, z odsłoniętymi ramionami – coraz więcej ich tu –
ciągną za sobą codzienność.
W WYSOWEJ
W Wysowej są już dwie cerkwie. Jedna piękna, drewniana z 1779 roku, niedawno z zewnątrz odrestaurowana, poświęcona św. Michałowi Archaniołowi, i druga mała, domowa, którą zrodziła nowa wspólnota.
Powstała ona w zwykłym domu, zaanektowała jego salon. Dom mieli państwo Ciołkowie, czyli siostra władyki przemysko-nowosądeckiego Adama i jej mąż. To był ich, obywateli Stanów Zjednoczonych,
letni dom. Wracali do niego każdego roku. W 2008 roku przekazali go bezpłatnie Cerkwi. Przyszli mnisi i dom zaczęli przekształcać w monaster, ciesząc się z każdej ofiary i pomocy.
O. Pafnucy pokazuje piękną Ewangelię, ofiarowaną przez Annę Łysej z Kanady, z domu Babej, urodzoną w Blechnarce. Emigrant zza oceanu ofiarował ozdobny naprestolny krzyż. Siostry z monasteru w
Zwierkach przekazały wyszywane zasłony na carskie wrota i trochę sprzętu. To tak jakby starsza siostra pomagała młodszemu bratu.
O. Andrzej Grycz, proboszcz parafii w Leszczynach, to szesnaście kilometrów od Wysowej, potrafił nawet dwa razy na dzień jechać do nowego monasteru i pracować przy urządzaniu domowej cerkiewki,
zwłaszcza budowie ikonostasu. Nieraz wiózł do pracy i matuszkę Marię. Podobnie o. Władysław Kaniuk z Hańczowej, która przytuliła się do Wysowej, był prawą ręką mnichów przy zamianie domu zwykłego
na monasterski – pracował, podpowiadał, ściągał najlepszych majstrów z okolicy. Pomagali ludzie z Białostocczyzny, bo choć Wysowę dzieli od niej 500-600 kilometrów. Ojcowie, zwłaszcza Pafnucy,
nieraz przyjeżdżali na Białostocczyznę, by podczas prazdników prosić o wsparcie.
Tak się złożyło, że w monasterski plac wcinał się murowany budyneczek autobusowego przystanku, od kilku lat nieużywanego, taka odrapana, chłodna skorupa bez okna i drzwi. Mnisi postanowili
przerobić ją na sklepik, w którym pielgrzymi i turyści mogliby kupić ikony, książki, płyty, łampady. Sklepik jest już gotowy i ze swoją ofertą doczekał się turystycznego sezonu – w tym roku
pierwszego. Może trochę zarobi na tę wspólnotę? Wszak jej potrzeby są bardzo duże. Dalszego remontu ikonostasu i niezwykle kosztownego odnowienia ikon i polichromii potrzebuje cerkiew św. Michała
Archanioła w Wysowej. Nawet jeśli znajdą mnisi, po napisaniu projektu, sponsora na te prace, to i tak będzie potrzebny tak zwany wkład własny. Cerkiew w Blechnarce trzeba ogrodzić parkanem. I jej
wnętrze czeka na remont. W cerkiew na górze Jawor też trzeba wkładać pieniądze. A na zboczu góry, zaraz po wyjściu z bukowego lasu, ściele się piękna łąka, z rozległym widokiem na uzdrowisko.
Należy do monasteru. Jakby zbudować tu monaster, a dom na dole, w Wysowej, zamienić w przystań dla pielgrzymów – dziś marzenia, nie plany, snuje o. Pafnucy.
Ale najbardziej cieszy ojców wspólna modlitwa. Cerkiewne śpiewy cieszą, bo tu są niezwyczajne, a to głównie za sprawą łemkowskiej rodziny Dubeców z Hańczowej. Z seniorem rodziny, Teofilem
Dubecem, mieszka jego syn Jan, (drugi syn, o. Bazyli, służy w katedralnej cerkwi w Białymstoku). Cała rodzina Jana śpiewa – żona Emilia i córki Ania, Marysia i Natalia, wszystkie jeszcze
uczennice. Śpiewa też siostra Jana – Anna, która muzyki uczy w szkołach i na kursach nauczycieli, prowadzi kilka zespołów folklorystycznych, w których repertuar łemkowskich pieśni zajmuje
poczesne miejsce.
– Wsienoszczną służy o. Mojżesz, a my śpiewamy. Takiego śpiewu mogłaby nam pozazdrości niejedna białostocka parafia – mówi o. Pafnucy.
LEKCJA Z DZIECIŃSTWA
O. Pafnucy, jako syn batiuszki o. Andrzeja Jakimiuka, teraz proboszcza siemiatyckiej parafii św.św. Piotra i Pawła, dzieciństwo spędził na Łemkowszczyźnie. Wtedy uczył się łemkowskiego języka i życia. O. Andrzej służył w Gładyszowie, ale opiekował się i wiernymi w Żdyni, Koniecznej, Regietowie. O. Pafnucy opuścił góry, gdy skończył drugą klasę szkoły podstawowej. Rodzice wrócili na Białostocczyznę. A on, po 25 latach, znów powrócił na Łemkowszczyznę, jako mnich przybyły z monasteru w Jabłecznej. Jakże przydała mu się tamta lekcja z dzieciństwa!
NA WAKACJE
– Niech ścieżki wakacyjnych wędrówek zahaczają i o Wysową – podpowiadają ojcowie, którzy wskażą nawet dobre kwatery. W ubiegłym roku taką ścieżkę wybrał między innymi o. Eugeniusz Skowroński z
Białegostoku, który odpoczywał tu z rodziną. Modlitwę można łączyć w Wysowej z doskonałym wypoczynkiem. Jest to wszak miejscowość sanatoryjna, oferującą wody lecznicze, o składzie zbliżonym do
słynnych krynickich (do Krynicy 40 km).
Można tu korzystać z zabiegów sanatoryjnych, ale też cieszyć się kąpielą i sportami wodnymi na zalewie Klimkówka, ciągnącym się na długości pięciu kilometrów między Uściem Gorlickim a Ropą (na
Klimkówkę z Wysowej kilkanaście kilometrów). I cieszyć wzrok pięknem gór Beskidu Sądeckiego i drewnianych cerkwi, dziś będących głównie świątyniami unickimi i katolickimi. Mimo okrutnej dla nich
powojennej historii, wiele z nich ocalało w tym regionie, pozostając w harmonii z górami o niepowtarzalnym uroku.
Wybierając Wysową – też zdrój – ominiemy zatłoczoną latem ponad wszelką miarę Krynicę.
Stąd krok na Słowację, oferującą termalne kąpieliska, wodne parki, widoki na góry i ruiny zamków, spacery po starówkach zabytkowych miasteczek, lodowe jaskinie. To region, który nie do końca
zdominowała jedna kultura. A takie są zawsze ciekawe.
Tekst i zdjęcia Anna Radziukiewicz
Przegląd Prawosławny nr 7 (lipiec 2010)
↑ Kliknij, aby przejść ↑
do Przeglądu Prawosławnego